Mój Gacek - poszedł sobie :-(((((

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt lip 09, 2004 19:02

Dałam mu suchą karmę od razu pierwszego dnia - w ogóle nie ruszył, dopiero jak na jej miejsce włożyłam trochę Whiskasa z puszki, to zjadł parę kawałków. Wczoraj dostał dwa rodzaje karmy z puszki, rosół z mięsem, śmietankę (wypił trochę wczoraj rano). Dziś najpierw puszkę (2-3 kawałeczki zjadł), potem wątróbkę - nie ruszył, a do rana ona tak wyschnie, że będzie i tak do wyrzucenia.

Mysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 5061
Od: Wto lip 06, 2004 20:19
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:08

To może ten Whiskas - na razie, aby cokolwiek jadł? Jak pójdzie dobrze, można potem przestawić na co innego.

W schronisku mógł być trochę mniej zestresowany (przez przywyknięcie nieco do miejsca) a może też czasem tam go głód naprawdę na tyle przycisnął, że jadł w końcu - raczej nikt mu tam miski parę razy dziennie pod pyszczek nie podsuwał.

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:11

Co sie dzieje :( :(
Przeciez ten kocurek przetrwal 3 miesiace w schronisku, w fatalnych warunkach! 8O
Dlaczego akurat teraz dzieje sie tak zle :(
Tam nikt mu niczego nie podstawial pod nos, byl w gronie czesto mu nieprzyjaznych kotow - a mimo to jadl i jakos sie trzymal. Nie dal sie infekcjom.
Dlaczego akurat teraz to sie zalamalo??
Moze za duzo bylo tych atakow ostatnio :(

Blue

 
Posty: 23917
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Pt lip 09, 2004 19:15

Mysio, a czy jak on tak sobie leży na kanapie ( o ile leży) to możesz do niego podejść i pogłaskać go np.? Czy chociaż zblizyć rękę? Bo jeżeli tak, to może spróbuj mu wlać jakoś strzykawką płynny jakiś pokarm do pyszczka? Choc trochę żeby połknął, częśc może ściec a część przełknie może. Jeśli on nie zacznie jeść to ... :(

Nelly

Avatar użytkownika
 
Posty: 19847
Od: Nie lut 10, 2002 9:36
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:15

Trudno orzec, Blue. Mnie też to zastanawia. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to że odbija się stres związany ze zmianą miejsca. Dla zdrowego kota to nie problem, nawet jak tydzień potem posiedzi za kanapą, dojdzie do siebie. Z kotem z padaczką zapewne może być różnie...

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:27

Ja wiem ze Wasz wet jest na pewno dobry - jednak mnie caly czas meczy to (nazwij to przeczuciem, czymkolwiek) ze ta padaczka ma podloze w jakiejs chorobie somatycznej.
Widzialam tego kocurka - obraz nedzy i rozpaczy. Inne koty z pokoju schroniskowego z ktorego go wzielismy, choc tez zdrowo nie wygladaly - byly w o niebo lepszej kondycji.
A to chudzina straszna, siersc w oplakanym stanie.
Jednak tam kocurek jadl, zreszta z tego co mowila jego opiekunka - to z pobieraniem pokarmu nie mial wiekszych problemow.
I obawiam sie ze kocurek byl juz w tak zlym stanie (pewnie caly czas byl na rowni pochylej) ze obecny stres po prostu przewazyl szale :(
I stad tyle tych atakow, brak apetytu.
Przeciez gdyby w schronisku mial tyle atakow - niemozliwoscia byloby zeby opiekunka tego nie zauwazyla. A jezdzila z nim na badania, pracuje z kotami.

I najgorsze jest to ze on nie je - bo ja nie wiem jak bedzie dalej jesli nic sie nie zmieni :(
Bez jedzenia w takim stanie, bez jakichkolwiek lekow :(
Z drugiej strony widzialam jak on reaguje w sytuacjach stresowych :(
Nie mam pojecia jakie jest wyjscie z tej sytuacji...
Z drugiej strony po tym wszystkim co przezyl - poddac sie teraz, gdy ma tak cudowny dom?

Blue

 
Posty: 23917
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Pt lip 09, 2004 19:32

Blue pisze:Nie mam pojecia jakie jest wyjscie z tej sytuacji...

Nie wiem, co vet postanowi w sprawie badań, ale w grę wchodzi zarówno narkoza odwracalna jak i wziewna. Możliwe, że jeśli nie będzie poprawy, przede wszystkim nie wróci jako taki apetyt, zdecyduje się i tak. Chociaż jeśli mówi o poważnym ryzyku, wierzę mu.

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:40

Tyle, że teraz "byle coś jadł" to nie tylko sprawa jedzenia, a podania w tym jedzeniu leków. Nic nie wyjdzie z leczenia, jeśli jednego dnia kot zje jedną dawkę (zamiast trzech), drugiego zje trzy tak, jak trzeba, a trzeciego ani jednej.
Lekarz mówi, że on prawdopodobnie w schronisku też mial ataki i to pewnie często, ale dla opiekunów mogły wyglądać one jak agresja wobec innych kotów - bo on zaczyna prychać, wyrzucać przed siebie łapy, a dopiero po chwili do tego dołączają się te straszne skurcze całego pyszczka, krzyżowanie sztywnych łap, gryzienie wszystkiego, co popdanie (łącznie ze sobą samym), tłuczenie łebkiem i całym ciałem o podłogę... Być może on jadł to minimum, żeby przetrwać, kiedy po atakach dostawał lepszego apetytu (na dosłownie parę sekund). Lekarz jego wiek ocenił na jakieś 4 lata, ale mówi, że to tylko bardzo oględnie, bo zęby są w takim stanie, że nic z nich nie mozna wnioskowac...a kot waży ze dwa kilo...jest naprawdę wychudzony, to widac dopiero, jak zaczyna chodzić...
W schronisku pomiędzy atakami siedział nie zwracając uwagi na otoczenie ("po prostu sobie był", jak napisała mi Miki), bo był otępiały i osłabiony...

Mysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 5061
Od: Wto lip 06, 2004 20:19
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 19:41

Oj, z tego doskonale sobie zdaje sprawe i absolutnie tego nie neguje :( Zreszta tak jak napisalam - jest to postawienie wszystkiego na jedna karte.
Po prostu uwazam ze bez tego szanse na cokolwiek pozytywnego sa minimalne, jesli jakiekolwiek. Gdyby chociaz jadl :(
Widzialam tego kocurka, Mysia jest tak kompetentna ze na pewno robi wszystko co mozliwe z jej strony.
Ale tu potrzeba dodatkowo dokladnej diagnozy i celowanego leczenia...
Nie ma czasu ani mozliwosci na nic innego :(
Moim zdaniem kocurek jest w zbyt zlym stanie na takie cos :(

Blue

 
Posty: 23917
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Pt lip 09, 2004 19:48

Mysiu,bardzo Ci współczuję sytuacji :( i cóż tu radzić :(
MamaObrazekObrazekObrazekObrazek
Prawdziwa egipska księżniczka z kairskiej ulicy....i książę o migdałowych oczach... rudy łobuz

Mayo

 
Posty: 1412
Od: Śro kwi 28, 2004 21:03
Lokalizacja: Gdańsk

Post » Pt lip 09, 2004 19:54

Blue, prawda jest taka (rozmawiałam z wetem o schronisku, o tym, co podobno z kotem tam mieli robić itd), że niestety możliwe, iż te jazdy na badania, przygotowywanie do operacji (jakiej???? lekarz mówi, że nie ma takiej operacji, która mogłaby mu pomóc) itd. były robione po to, żeby osoby rzeczywiście zaangażowane, czyli wolontariusze, osoby z zewnątrz, dały spokój. Dlaczego naszemu lekarzowi wystarczyło parę minut obserwacji kota, żeby powiedzieć, że słaby słuch i wzrok NIE SĄ wynikem wypadku ani urazu, a choroby? Dlaczego w schronisku był badany i nie zauważono tam takiej prostej rzeczy? Na jakiej podstawie to stwierdzono, jak również to, że on nie słyszy, skoro widzę teraz całkiem wyraźnie, że słyszy, a i wzrok nie jest do końca aż tak zły (chociaż na pewno nie widzi zbyt wyraźnie)? Jeśli był tam tak długo, to gdyby był dokładnie zbadany, nie ma sposobu, żeby tego nie zauważyć. Poza tym jeśli w sytuacjach stresowych dostaje ataku, czyli albo w starciu z innymi kotami,albo po badaniu, to czy naprawdę po badaniu w schronisku takie rzeczy by się nie działy? Naprawdę, trudno mi uwierzyć, że akurat u mnie był zestresowany, a tam nie... Jeśli opiekunka jeździła z nim na badania (jakie???), to nie miała żadnych kłopotów z utrzymaniem go u weta? Wczoraj dorosły, silny facet miał z tym problemy i uważał to za swój sukces, że się udało.
On mi wczoraj wręcz powiedział, że kot wygląda tak, jakby w swoim życiu nie widział weterynarza ( a weterynarz jego), nie mówiąc o tym, że to skandal, aby wypuszczać ze schroniska zwierzę w takim stanie - przy czym chodzi tylko o wyniszczenie, brak szczepień i odrobaczania. Wniosek niestety nasuwa się sam (i tym bardziej włosy stają dęba, gdy się o tym myśli), że Gacuś być może został spisany przez schronisko na straty - nie spodziewano się, że ktoś go weźmie, nie chciano usypiać, więc... zostawiono na wegetację... :( A miłośnikom kotów opowiadano bajki o operacjach... Chciałam od września pomagac w naszym schronisku, ale jeśli tam też tak jest, to az się boję pójść...

Mysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 5061
Od: Wto lip 06, 2004 20:19
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 20:08

Z tego co mialam okazje zobaczyc w warszawskim schronisku "od srodka" i z tego co widzialam przez chwile w schronisku wroclawskim wynika jedno. Leczenie i wiedza weterynaryjna stoi w takich miejscach na zerowym poziomie. Podobnie zaangazowanie wetow. Nie chce uogolniac, moze sa fajni. Ja takiego nie spotkalam. Nie w tych miejscach.
To ze wetka z Wroclawia tak "prowadzila" kota i tak go zdiagnozowala - nie dziwi. Panienka sprawia wrazenie osoby delikatnie mowiac kompletnie niekompetentnej.

W schronisku kot albo siedzial w klatce, albo byl w gromadzie innych kotow, albo przerazony na stole u weta. Byc moze stad sie bierze to ze przyczepiono mu taka a nie inna metke. Nikt - poza wolontariuszami - nie mial wogole zamiaru ani checi widocznie zbadac go dokladnie, poobserwowac.
Wetka nie zgodzila sie nawet na pdoanie kocurkowi immunostymulatora kilka godzin przed jazda (o co prosilam), mimo deklaracji przez Miki ze pokryje jego koszt - bo stwierdzila ze kot jest w zbyt dobrej formie i takiego czegos nie potrzebuje. Ona pewnie nawet nie wiedziala w jakim on jest stanie.
Za to chciala wpakowac mu szczepionke tuz przed jazda.

Nie wiem jak to jest z atakami kocurka - bo ani w czasie lapania, potem czekania na wetke w schronisku, ani w czasie jazdy - nie mial zadnego. Byl calkiem spokojny.

A co do zwyczaju szczepienia w chwili wydawania kota - np. 3 lata temu, nie wiem jak teraz, na Paluchu bylo to postepowanie rutynowe.
Mysle ze podobnie jak w wielu innych schroniskach.
Kot znajdowal chetnego i dopiero wtedy byl od razu odrobaczany, szczepiony i szedl do nowego domu (wczesniej bylo to "nieekonomiczne" biorac pod uwage smiertelnosc kotow). A potem tragedia :(

Blue

 
Posty: 23917
Od: Pt lut 08, 2002 19:26

Post » Pt lip 09, 2004 21:07

Blue pisze: Leczenie i wiedza weterynaryjna stoi w takich miejscach na zerowym poziomie. Podobnie zaangazowanie wetow

O wrocławskim słyszałem kiedyś (już trochę temu) względnie dobre opinie. Od jakiego czasu czytam różne posty i.. wygląda to jakby inaczej. Poznańskie w miarę znam - tak dawne jak i teraźniejsze. Kilka znanych mi kotów przez nie przeszło, tam też była operowana Agata.

Estraven

 
Posty: 31460
Od: Pon lut 04, 2002 15:30
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 22:27

Dalej nie je...zrobiłam dziurkę w kawałeczku podsuszonej kiełbasy, włożyłam tam lekarstwo, podłożyłam mu pod nos...nic... Za to napił się w końcu porządnie wody. Widzę też, że zaczyna jakby żywiej reagować - siedziałam z nim przez prawie dwie godziny - schodzi z kanapy, nasłuchiwać, chodzić pod drzwiami, oglądać się za mną, kiedy chodzę..chwilami jakby lepiej widział, bo zaczyna się rozglądać dookoła, ale cały czas jest strasznie spięty - w jego sylwetce, kiedy chodzi, w sposobie poruszania się nie ma tego "leniwego" wdzięku, właściwego kotom, a jest całe ciało napięte jak struna...
A jest pięknym kotem...zabiedzonym, ale pięknym...niby zwykły buras, a okazuje się, że pomiędzy tymi szarościami przebłyskuje rudy...łapki w eleganckim popielu...króciutkie skarpeteczki...całkiem długi włos...gdyby nie ten włos, wyglądałby teraz jak prawdziwy szkielet, bo futro go "wypełnia", chociaż i tak widać spod niego niesamowicie zapadnięte boki...

Mysia

Avatar użytkownika
 
Posty: 5061
Od: Wto lip 06, 2004 20:19
Lokalizacja: Poznań

Post » Pt lip 09, 2004 23:26

Mysiu, nic Ci w tym ogromie kociego nieszczęścia nie poradzę. Ale trzymam za Gacka kciuki i ślę Wam ciepłe myśli.
Po Twoim ostatnim poście tak sobie myślę nieśmiało, że chyba się w nim powolutku ta sławetna kocia wola życia budzi do walki z chorobą i stresem; musi przecież skorzystać z szansy na szczęśliwe życie kota domowego, jaką dostał dzięki Tobie.
Pozdrawiam,
Nuśka & Romeros

Nuśka

 
Posty: 1957
Od: Wto gru 16, 2003 0:23
Lokalizacja: Krakow

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], moniczka102 i 430 gości