Blue, prawda jest taka (rozmawiałam z wetem o schronisku, o tym, co podobno z kotem tam mieli robić itd), że niestety możliwe, iż te jazdy na badania, przygotowywanie do operacji (jakiej???? lekarz mówi, że nie ma takiej operacji, która mogłaby mu pomóc) itd. były robione po to, żeby osoby rzeczywiście zaangażowane, czyli wolontariusze, osoby z zewnątrz, dały spokój. Dlaczego naszemu lekarzowi wystarczyło parę minut obserwacji kota, żeby powiedzieć, że słaby słuch i wzrok NIE SĄ wynikem wypadku ani urazu, a choroby? Dlaczego w schronisku był badany i nie zauważono tam takiej prostej rzeczy? Na jakiej podstawie to stwierdzono, jak również to, że on nie słyszy, skoro widzę teraz całkiem wyraźnie, że słyszy, a i wzrok nie jest do końca aż tak zły (chociaż na pewno nie widzi zbyt wyraźnie)? Jeśli był tam tak długo, to gdyby był dokładnie zbadany, nie ma sposobu, żeby tego nie zauważyć. Poza tym jeśli w sytuacjach stresowych dostaje ataku, czyli albo w starciu z innymi kotami,albo po badaniu, to czy naprawdę po badaniu w schronisku takie rzeczy by się nie działy? Naprawdę, trudno mi uwierzyć, że akurat u mnie był zestresowany, a tam nie... Jeśli opiekunka jeździła z nim na badania (jakie???), to nie miała żadnych kłopotów z utrzymaniem go u weta? Wczoraj dorosły, silny facet miał z tym problemy i uważał to za swój sukces, że się udało.
On mi wczoraj wręcz powiedział, że kot wygląda tak, jakby w swoim życiu nie widział weterynarza ( a weterynarz jego), nie mówiąc o tym, że to skandal, aby wypuszczać ze schroniska zwierzę w takim stanie - przy czym chodzi tylko o wyniszczenie, brak szczepień i odrobaczania. Wniosek niestety nasuwa się sam (i tym bardziej włosy stają dęba, gdy się o tym myśli), że Gacuś być może został spisany przez schronisko na straty - nie spodziewano się, że ktoś go weźmie, nie chciano usypiać, więc... zostawiono na wegetację...

A miłośnikom kotów opowiadano bajki o operacjach... Chciałam od września pomagac w naszym schronisku, ale jeśli tam też tak jest, to az się boję pójść...