Weihaiwej pisze:Zauważyłam, że młode kocięta bardzo szybko się tego uczą

Zwłaszcza, jak tak silnie związane są z człowiekiem od maleńkości.
Niesamowite, że Queen jednak ma jeszcze jakieś kocię. Ale w takim razie niedługo można by ją łapać na sterylkę, tak?
Wzrusza mnie Murzyniątko i jego wiara w Kinga

Muszę znaleźć czas na to aby warować tam przez 24 godziny (no może dwukrotnie-raz w nocy raz w dzień, żeby na pewno wiedzieć co jest grane. Przedwczoraj byłam tam w dzień- w piwnicy widziałam tylko Queen i jej podrośniętego sobowtóra, jak czaiły się na gołębie siedząc na okienku. Poza tym nigdzie nie widziałam żadnego kota. Ale w piwnicy, w ich jadalni był bałagan mogący świadczyć, ze grasowały tam bardzo małe kociaki -zawsze tak jest.
Może być więc ich tam więcej niż jeden. Te są tak małe, ze bez opieki Queen nie przeżyją-nawet jak będą mieć jedzenie. Są za głupie i za lekkomyślne. Najpierw muszę je złapać, albo poczekać, aż podrosną.
Niestety od dawna nie widziałam Murzyniątka. Kizi-Mizi i Kinga też, ale o nich tak się bardzo nie martwię. Mam nadzieję, że Murzyniątko nie zginęło, ani nie umarło.
Z moich podopiecznych do sterylizacji kwalifikuje się Queen i Kizia-Mizia.
Według literatury od października do stycznia kocice wolno żyjące nie zachodzą w ciążę.
Według lekarz uznanego w mieście od listopada.
Potwierdzają to moje kilkuletnie obserwacje.
Najbardziej zadziwiły mnie cztery ok. 4-5 tygodniowe kociaki, które po wielkich mrozach objawiły się w tej piwnicy pod koniec grudnia dwa lata temu.
W ogóle nie spodziewałam się żadnych kociaków(byłam w piwnicy prawie codziennie), a tu nagle z ocieplanego pudła w jadalni nie używanego nigdy przez nikogo przez dwa lata nagle wylazły cztery małe kulki i zaczęły zajadać paszteciki Animondy z głośnymi pomrukami zadowolenia i mlaskaniem. Można je było wtedy łatwo zabrać (ale jak się potem okazało, właśnie wtedy by na pewno nie przeżyły). Były takie malutkie, jeszcze karmione przez matkę...
Jednym z nich była Queen, drugim Kicius-Krzywa Główka, trzecim bardzo płochliwa maziasta kotka, czwartym czarne, które zaginęło po trzech miesiącach-zaczynam podejrzewać, że to mógł być King(mógł go ktoś wziąć do domu i wyrzucić jak dojrzał, albo sam został na ulicy).
Jeżeli nawet tak nie jest, to King musi być spokrewniony z Queen i Kizią-Mizią. Ma futerko czarne z brązowymi prześwitami -takie jak Czarna, matka Okami i Panterelli.
Zostały w piwnicy, bo w pierwszym tygodniu stycznia objawiło się u mnie pp. Nie było przyniesione z piwnicy. Zabrałam chyba 16 grudnia z ulicy zachrypniętego i wychudzonego Raincata, prawdopodobnie wyrzuconego właśnie z domu, który w ulewny deszcz biegał za mną po sąsiedniej ulicy w jedną i druga stronę,cały czas miaucząc- był izolowany przez 14 dni( a może prze 13)?, ale nie zakładałam pp. To pp jakby się objawiło biegunką (ale nie krwawą) jakby ciut później niż po 14 dniach. Inny kilkumiesięczny kot(nieszczepiony między innymi dlatego ,że ciągle coś mu było) jednak sie zaraził. Najpierw chrypką. Oba umarły w męczarniach przez ignorancję i niedbalstwo lekarki. Już po ich śmierci upierała się, że to nie pp (ale sekcja to potwierdziła), a w Internecie różne tam takie rzeczy piszą(jak mówiłam, że to może nietypowe objawy co właśnie na Miau wyczytałam). Już tam nie chodzę. Być może inne koty zaraziły się w tym gabinecie. A czy w innych jest dużo lepiej?
Z tych czterech kotów w tej chwili żyje tylko Queen, no i King, o ile to on jest tym czwartym zaginionym kociakiem. Czarnuszek był najmniej płochliwy. Można go było dotykać jak jadł nawet jak już był starszy.
Nie ma obawy, że Queen i Kizia-Mizia nie zostaną we właściwej porze wysterylizowane( o ile wcześniej nie zginą, albo nie umrą).
Matka Queen i jej córka Maziasta prawdopodobnie umarły na pp we wrześniu ubiegłego roku (tym razem przyniosłam sobie pp z piwnicy razem z maleńką córeczką Maziastej-Jurandą(tak została nazwana przez lekarza ze wzgędu na stan oczek-była leczona na kk; miała zapewniony dom z ogrodem w Anglii. Żyła u mnie 10 dni tylko. Umarła z wyleczonymi oczkami).
Czarna chuda także spokrewniona i zaprzyjaźniona z tymi kotkami zginęła niedługo później pod samochodem.
Po niej zostały czarne: kocurek Okami (niania kociąt) i Panterella.
Nigdy nie zapomnę scen jakie rozegrały się kiedy złapałam Panterellę- piła sobie wodę z kałuży na otwartym terenie, a pilnowały jej trzy kocice: Matka Queen, Queen i Czarna.
Jak mnie zobaczyły umknęły za kratę, ale usiadły rzędem i wpatrywały się we mnie.
Panterella została, bo oczka miała całkowicie zalepione ropą. Łatwo ją capnęłam. Pokazywałam kocicom z bliska przez kratę, że to ja wzięłam kociaka. Matka Queen miała bardzo wyrazisty pyszczek. Wydawało mi się, że widzę rozpacz w jej oczach i na pyszczku, chociaż to nie ona była matką.
Potem trochę odeszłam, a matka Panterelli wyszła i zaczęła jednak szukać małej; chodziła wokół kałuż i wąchała, chociaż pokazywałam jej Panterellę...Nawet nieczułej osobie może pęknąć serce w takich sytuacjach, zapewniam...
Wtedy został jej jeszcze Okami. Dwa dni potem i jego zabrałam; matka siedziała na dachu i obserwowała go; oczka miał też zalepione więc poszło łatwo...za 15 minut przybiegł duży pies, czegoś wyraźnie szukał i bardzo był rozczarowany(zreszta ten pies, Kuba, tez już nie zyje,...).
Tak więc mogę zapewnić, że mam w planie sterylizacje Queen i Kizi-Mizi.
Ale w porę i nie kosztem ich zdrowia i bezpieczeństwa kociaków, które tam są.
Nie ma obawy, że będzie tam jakaś nadpopulacja (jak dotąd następuje tam prosta wymiana pokoleniowa, na skutek tego, że kocice są sprytniejsze od ludzi). Kociaki które przeżyją u mnie w domu nie zajmą też potencjalnych domów innym dorosłym kotom.
Poza tym jednak jak na razie ustaliłam listę innych kocic z tej ulicy wymagających sterylizacji (i przyzwoitego dokarmiania oraz lokum na zimę) nie z "mojego rejonu"
Lista ta może być większa, bo jeszcze nie wszystko wiem( nie miałam czasu z powodu chorób moich kotów i innych przyczyn(to jest daleko od mojego miejsca zamieszkania):
Są to:
1. Tri-kolorka z przeciwka (matka Murzyniątka)
2. Przyjaciółka nieżyjącego Kiciusia(obiecałam to nawet jej osobistej karmicielce)
3.2 szarusie co najmniej
4. Byc może i Midori
Także i tam mogą być kociaki i najpierw muszę się upewnić, że ŻADEN z nich nie zginie, gdy zabraknie mu na jakiś czas matki.
Poza tym nie znam jeszcze płci wszystkich kotów pojawiających się koło 23-24 przy barze na terenie łowieckim. Niektóre wyłażą zza ogrodzenia albo z samochodów na chodnik i można je od tyłu obejrzeć, a inne jeszcze nie.
Nie jestem też na 100% pewna, które są na pewno bezdomne. Mam pomysł, aby porobić zdjęcia i popytać ludzi.
Problemem nie jest tu moja świadomość(czyli brak chęci do sterylizacji) czy też z łapaniem(z wyjatkiem Murzyniątka), ale z mocami przerobowymi jeżeli chodzi o przechowanie, odrobaczenie, odpchlenie , wyleczenie, sterylizację, wyżywienie, zaszczepienie itp. W tej chwili żaden z lekarzy wykonujących we Wrocławiu sterylizacje z bocznym cięciem (bezpiecznym szczególnie dla dzikich kotek) nie wykonuje tych operacji na talony. Mam ulgę u lekarzy, których darzę zaufaniem pod tym względem, ale i tak jest to dla mnie wydatek, na który w tej chcieli mnie nie stać. z tym,ze oni akurat na zapłate poczekaliby. Ale są przy tym inne wydatki, no i bezpieczne przechowanie.
Poza tym na sterylizacje czekają u mnie w domu cztery kotki.
Mam jednak nadzieję, że z tymi moimi dzikimi i tymi bezdomnymi do stycznia zdążę.
I że one wszystkie będą miały jeszcze jakieś inne miejsce do spania i ogrzania sią w czasie mrozów oprócz wnętrz samochodów.