Święte prawo własności kota Kinga - Prawdziwego Dachowca

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro paź 27, 2010 7:08 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Niesamowite jest to jak bardzo Murzyniątko wierzy, że King zapewnia mu 100% bezpieczeństwo.

Wczoraj koło 20.00 widzę malutką żałosną biało-czarną kupkę kocią przy murze . To Murzyniątko. Ulga ,że jeszcze żyje. Ale nie reaguje na mnie i na jedzenie, które mu pokazuję z daleka.Chore? Nie! Przybiega King i Murzyniątko od razu się ożywia, przybiega, je z Kingiem (pyszczek przy pyszczku tylko...). Mogłam go głaskać i wziąć w rękę wtedy. Złapałabym je bez żadnych trudności i oporu z jego strony. Przy Kingu. Nie miałam przy sobie kontenerka niestety. Jak już się zdecydowałam na wykorzystanie torby na laptop, to King skończył jeść i sobie poszedł. Murzyniątko znowu zamieniło się w żałosną kupkę. Ale jak próbowałam je dotknąć, błyskawicznie zerwało się i pobiegło za Kingiem...Najpierw prosto pod furgonetkę, która właśnie ruszała i pod którą siedzia King.. Ale King w porę uciekł i Murzyniątko zmieniło kierunek na szczęście...

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon lis 01, 2010 12:42 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

No i niespodzianka; wczoraj późnym wieczorem na podwórzu Kizi-Mizi za ogrodzeniem mignęło parę kotów(wszystkie czarne, bo bardzo tam ciemno wokół); jeden zaraz podszedł do jedzenia, a za nim coś jakby mały jeż, tyle że z ogonkiem. To chyba była Queen z malutkim czarnym misiowatym kociaczkiem! A więc na pewno jedno kocię udało jej się odchować i wyprowadziła je z piwnicy na podwórze Kizi-Mizi.
Dobrze, że nie pochwycił jej ktoś do sterylizacji-nawet krótka jej nieobecność (zakładając , że zorientowano by się, że jeszcze karmi) oznaczałaby śmierć tego kociątka, a może i paru innych.
Ostrożności nigdy nie za dużo. Byłam prawie pewna, że żadnych małych w piwnicy nie ma...

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob lis 06, 2010 18:09 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

A Królewna biega jak szalona i znika w różnych zakamarkach.
Jednak jak się ją zawoła PO IMIENIU to przybiega!
Taka malutka, a już reaguje na swoje imię!

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 07, 2010 8:13 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Zauważyłam, że młode kocięta bardzo szybko się tego uczą :) Zwłaszcza, jak tak silnie związane są z człowiekiem od maleńkości.

Niesamowite, że Queen jednak ma jeszcze jakieś kocię. Ale w takim razie niedługo można by ją łapać na sterylkę, tak?

Wzrusza mnie Murzyniątko i jego wiara w Kinga :)

Weihaiwej

 
Posty: 1594
Od: Pon maja 23, 2005 19:34
Lokalizacja: Wro

Post » Nie lis 07, 2010 9:41 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Weihaiwej pisze:Zauważyłam, że młode kocięta bardzo szybko się tego uczą :) Zwłaszcza, jak tak silnie związane są z człowiekiem od maleńkości.

Niesamowite, że Queen jednak ma jeszcze jakieś kocię. Ale w takim razie niedługo można by ją łapać na sterylkę, tak?

Wzrusza mnie Murzyniątko i jego wiara w Kinga :)


Muszę znaleźć czas na to aby warować tam przez 24 godziny (no może dwukrotnie-raz w nocy raz w dzień, żeby na pewno wiedzieć co jest grane. Przedwczoraj byłam tam w dzień- w piwnicy widziałam tylko Queen i jej podrośniętego sobowtóra, jak czaiły się na gołębie siedząc na okienku. Poza tym nigdzie nie widziałam żadnego kota. Ale w piwnicy, w ich jadalni był bałagan mogący świadczyć, ze grasowały tam bardzo małe kociaki -zawsze tak jest.

Może być więc ich tam więcej niż jeden. Te są tak małe, ze bez opieki Queen nie przeżyją-nawet jak będą mieć jedzenie. Są za głupie i za lekkomyślne. Najpierw muszę je złapać, albo poczekać, aż podrosną.

Niestety od dawna nie widziałam Murzyniątka. Kizi-Mizi i Kinga też, ale o nich tak się bardzo nie martwię. Mam nadzieję, że Murzyniątko nie zginęło, ani nie umarło.

Z moich podopiecznych do sterylizacji kwalifikuje się Queen i Kizia-Mizia.

Według literatury od października do stycznia kocice wolno żyjące nie zachodzą w ciążę.

Według lekarz uznanego w mieście od listopada.

Potwierdzają to moje kilkuletnie obserwacje.

Najbardziej zadziwiły mnie cztery ok. 4-5 tygodniowe kociaki, które po wielkich mrozach objawiły się w tej piwnicy pod koniec grudnia dwa lata temu.

W ogóle nie spodziewałam się żadnych kociaków(byłam w piwnicy prawie codziennie), a tu nagle z ocieplanego pudła w jadalni nie używanego nigdy przez nikogo przez dwa lata nagle wylazły cztery małe kulki i zaczęły zajadać paszteciki Animondy z głośnymi pomrukami zadowolenia i mlaskaniem. Można je było wtedy łatwo zabrać (ale jak się potem okazało, właśnie wtedy by na pewno nie przeżyły). Były takie malutkie, jeszcze karmione przez matkę...

Jednym z nich była Queen, drugim Kicius-Krzywa Główka, trzecim bardzo płochliwa maziasta kotka, czwartym czarne, które zaginęło po trzech miesiącach-zaczynam podejrzewać, że to mógł być King(mógł go ktoś wziąć do domu i wyrzucić jak dojrzał, albo sam został na ulicy).
Jeżeli nawet tak nie jest, to King musi być spokrewniony z Queen i Kizią-Mizią. Ma futerko czarne z brązowymi prześwitami -takie jak Czarna, matka Okami i Panterelli.

Zostały w piwnicy, bo w pierwszym tygodniu stycznia objawiło się u mnie pp. Nie było przyniesione z piwnicy. Zabrałam chyba 16 grudnia z ulicy zachrypniętego i wychudzonego Raincata, prawdopodobnie wyrzuconego właśnie z domu, który w ulewny deszcz biegał za mną po sąsiedniej ulicy w jedną i druga stronę,cały czas miaucząc- był izolowany przez 14 dni( a może prze 13)?, ale nie zakładałam pp. To pp jakby się objawiło biegunką (ale nie krwawą) jakby ciut później niż po 14 dniach. Inny kilkumiesięczny kot(nieszczepiony między innymi dlatego ,że ciągle coś mu było) jednak sie zaraził. Najpierw chrypką. Oba umarły w męczarniach przez ignorancję i niedbalstwo lekarki. Już po ich śmierci upierała się, że to nie pp (ale sekcja to potwierdziła), a w Internecie różne tam takie rzeczy piszą(jak mówiłam, że to może nietypowe objawy co właśnie na Miau wyczytałam). Już tam nie chodzę. Być może inne koty zaraziły się w tym gabinecie. A czy w innych jest dużo lepiej?

Z tych czterech kotów w tej chwili żyje tylko Queen, no i King, o ile to on jest tym czwartym zaginionym kociakiem. Czarnuszek był najmniej płochliwy. Można go było dotykać jak jadł nawet jak już był starszy.

Nie ma obawy, że Queen i Kizia-Mizia nie zostaną we właściwej porze wysterylizowane( o ile wcześniej nie zginą, albo nie umrą).

Matka Queen i jej córka Maziasta prawdopodobnie umarły na pp we wrześniu ubiegłego roku (tym razem przyniosłam sobie pp z piwnicy razem z maleńką córeczką Maziastej-Jurandą(tak została nazwana przez lekarza ze wzgędu na stan oczek-była leczona na kk; miała zapewniony dom z ogrodem w Anglii. Żyła u mnie 10 dni tylko. Umarła z wyleczonymi oczkami).

Czarna chuda także spokrewniona i zaprzyjaźniona z tymi kotkami zginęła niedługo później pod samochodem.
Po niej zostały czarne: kocurek Okami (niania kociąt) i Panterella.

Nigdy nie zapomnę scen jakie rozegrały się kiedy złapałam Panterellę- piła sobie wodę z kałuży na otwartym terenie, a pilnowały jej trzy kocice: Matka Queen, Queen i Czarna.
Jak mnie zobaczyły umknęły za kratę, ale usiadły rzędem i wpatrywały się we mnie.
Panterella została, bo oczka miała całkowicie zalepione ropą. Łatwo ją capnęłam. Pokazywałam kocicom z bliska przez kratę, że to ja wzięłam kociaka. Matka Queen miała bardzo wyrazisty pyszczek. Wydawało mi się, że widzę rozpacz w jej oczach i na pyszczku, chociaż to nie ona była matką.
Potem trochę odeszłam, a matka Panterelli wyszła i zaczęła jednak szukać małej; chodziła wokół kałuż i wąchała, chociaż pokazywałam jej Panterellę...Nawet nieczułej osobie może pęknąć serce w takich sytuacjach, zapewniam...
Wtedy został jej jeszcze Okami. Dwa dni potem i jego zabrałam; matka siedziała na dachu i obserwowała go; oczka miał też zalepione więc poszło łatwo...za 15 minut przybiegł duży pies, czegoś wyraźnie szukał i bardzo był rozczarowany(zreszta ten pies, Kuba, tez już nie zyje,...).

Tak więc mogę zapewnić, że mam w planie sterylizacje Queen i Kizi-Mizi.

Ale w porę i nie kosztem ich zdrowia i bezpieczeństwa kociaków, które tam są.

Nie ma obawy, że będzie tam jakaś nadpopulacja (jak dotąd następuje tam prosta wymiana pokoleniowa, na skutek tego, że kocice są sprytniejsze od ludzi). Kociaki które przeżyją u mnie w domu nie zajmą też potencjalnych domów innym dorosłym kotom.

Poza tym jednak jak na razie ustaliłam listę innych kocic z tej ulicy wymagających sterylizacji (i przyzwoitego dokarmiania oraz lokum na zimę) nie z "mojego rejonu"

Lista ta może być większa, bo jeszcze nie wszystko wiem( nie miałam czasu z powodu chorób moich kotów i innych przyczyn(to jest daleko od mojego miejsca zamieszkania):

Są to:
1. Tri-kolorka z przeciwka (matka Murzyniątka)
2. Przyjaciółka nieżyjącego Kiciusia(obiecałam to nawet jej osobistej karmicielce)
3.2 szarusie co najmniej
4. Byc może i Midori

Także i tam mogą być kociaki i najpierw muszę się upewnić, że ŻADEN z nich nie zginie, gdy zabraknie mu na jakiś czas matki.

Poza tym nie znam jeszcze płci wszystkich kotów pojawiających się koło 23-24 przy barze na terenie łowieckim. Niektóre wyłażą zza ogrodzenia albo z samochodów na chodnik i można je od tyłu obejrzeć, a inne jeszcze nie.
Nie jestem też na 100% pewna, które są na pewno bezdomne. Mam pomysł, aby porobić zdjęcia i popytać ludzi.

Problemem nie jest tu moja świadomość(czyli brak chęci do sterylizacji) czy też z łapaniem(z wyjatkiem Murzyniątka), ale z mocami przerobowymi jeżeli chodzi o przechowanie, odrobaczenie, odpchlenie , wyleczenie, sterylizację, wyżywienie, zaszczepienie itp. W tej chwili żaden z lekarzy wykonujących we Wrocławiu sterylizacje z bocznym cięciem (bezpiecznym szczególnie dla dzikich kotek) nie wykonuje tych operacji na talony. Mam ulgę u lekarzy, których darzę zaufaniem pod tym względem, ale i tak jest to dla mnie wydatek, na który w tej chcieli mnie nie stać. z tym,ze oni akurat na zapłate poczekaliby. Ale są przy tym inne wydatki, no i bezpieczne przechowanie.
Poza tym na sterylizacje czekają u mnie w domu cztery kotki.

Mam jednak nadzieję, że z tymi moimi dzikimi i tymi bezdomnymi do stycznia zdążę.

I że one wszystkie będą miały jeszcze jakieś inne miejsce do spania i ogrzania sią w czasie mrozów oprócz wnętrz samochodów.
Ostatnio edytowano Nie lis 07, 2010 11:16 przez ossett, łącznie edytowano 1 raz

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 07, 2010 10:28 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Weihaiwej pisze:Wzrusza mnie Murzyniątko i jego wiara w Kinga :)


Także ten nieżyjący Kiciuś Krzywa Główka był popularny u kociaków.

(i chyba jest to dość częste, że kocury jednak są opiekuńcze w stosunku do kociaków, a kociaki je uwielbiają i naśladują).

Już w listopadzie ubiegłego roku, gdy odnalazłam Kiciusia na jego nowym miejscu słyszałam od pań jak ładnie bawi się z tamtejszymi kociakami. Wyprowadził się z'mojej" piwnicy latem, jak miał ok. 7-8 miesięcy(czyli przepisowo,tak jak piszą w książkach-a szykowałam się, żeby jego i pozostałą dwójkę-Queen i Miziastą złapać i wykastrować, żeby trzymały się swojej piwnicy. Tam gdzie się wyprowadził miał dużo ładniej i bezpieczniej-duże zielone tereny do biegania.
Jednym z nich była chyba ta kociczka, którą się ostatnio opiekował. Podobno jej dwa nowo narodzone kociaki trzymał między łapami, a jak jeden z nich potem zawieruszył się gdzieś w ich piwnicy i ani jego matka, ani ludzie nie mogli go znaleźć, to właśnie on je znalazł.

To był kot, który nigdy nie był dotykany przez ludzi jak był mały. Jak się urodził to był zdrowy.

Zachorował po trzech miesiącach na coś- pamiętam jak siedział z matką w piwnicy i trząsł się.

Byłam po pp nierozpoznanym w porę, a więc wszystko miałam zakażone i bałam się brać małe kociaki do domu)-inaczej bym go złapała i leczyła. Wyszedł sam z tej choroby, ale została mu przekrzywiona główka.
Początkowo nawet jak chodził to go na bok zarzucało. Ale świetnie sobie poradził, miał szczęśliwe życie i wielu ludzi go wspomina jak najlepiej.

Jak go ostatnio widziałam to zauważyłam, że jakoś trudno mu było zauważyć i wywąchać jedzenie.Dużo miauczał i niespokojnie biegał jakby coś mi chciał pokazać w stertach kamieni za płotem-tak wtedy myślałam. Może już wtedy źle się czuł...

Tak samo miauczał parę razy w nocy ostatniej zimy w czasie wielkich mrozów gdy brnął przez głęboki śnieg do ulubionych w dzieciństwie pasztecików. Pokazywano mi ostatnio piwnicę w której mieszkał(okienko wychodzi na ogrodzony ogródek z różami i in nawet..), ale zdaje się, że otworzono okienko dopiero po tych mrozach i jedzenie , które im dawano było zamarznięte. Inne koty też były głodne. Ale on tak miauczał straszliwie. Pierwszy raz słyszałam kota dzikiego tak miauczącego do człowieka...

Tak bardzo mi go brakuje.

Wtedy w listopadzie rozpoznał mnie z ok 100-150 m odległości po kilku miesiącach i zupełnie inaczej ubraną i zaraz przybiegł ( i tak go odnalazłam!).

Dopiero potem przeczytałam, że koty zapamiętują rysy twarzy ludzi i potrafią rozpoznać ich z odległości kilkuset metrów.

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon lis 08, 2010 21:47 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Ossett, mam nadzieję, że Krzywa Główka jeszcze się "objawi". Bardzo wzruszająco o nim piszesz.
A jak się ma Królewna?

Weihaiwej

 
Posty: 1594
Od: Pon maja 23, 2005 19:34
Lokalizacja: Wro

Post » Pt lis 12, 2010 10:31 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Weihaiwej pisze:Ossett, mam nadzieję, że Krzywa Główka jeszcze się "objawi". Bardzo wzruszająco o nim piszesz.
A jak się ma Królewna?


Już nie mam prawie żadnej nadziei co do Krzywej Główki-tyle osób twierdzi, że umarł...

Chociaż koty potrafią zaskoczyć...

We wtorek koło 10.00 rozglądałam się za Kingiem (b. dawno go nie widziałam) z jego ulubuiona puszką w garści. I rzeczywiście, wyłania się zza węgła, idzie od strony piwnic, z terytorium Queen (gdzie obce koty nie sa wpuszczane) zachowuje się identycznie jak zwykle, czeka aż znajdę tackę, podchodzi do mnie,z apetytem zajada,,,
Ta sama sylwetka, ten sam kształt głowy, daje się pogłaskać przy jedzeniu...
Zaczynam podziwiać jego gęste futro -tak szybko jakoś mu zgęstniało i szybko posiwiał, bo widać rozrzucone białe włoski. Zamiauczał, poprosił o więcej, a jak już sie najadł to poszedł poprzechadzać sie po podwórku Kizi-Mizi, poleżał pod samochodem, popił wody , potrącał sie nosem z czarnym podrostkiem, który nagle skądś wylazł (starsze dziecko Queen, zaginiony czarnuszek Kizi-Mizi?)... Niby nic dziwnego, a jednak taki mi sie jakis grubszy wydał, jakby miał wzdęcie albo był w średnio zaawansowanej ciąży... Potem nasikał jak kotka i odszedł wolno w dal. I wtedy już zdałam sobie sprawę z tego,że to nie był King (zobaczyłam go później).
Ale kto?
Tego kota nigdy dotąd nie widziałam. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Faktem jest jednak, że koty są tam od zawsze, a ja nie od zawsze je obserwuję.
I faktem jest,że nie jestem całkiem pewna, kto przeszło rok temu urodził w piwnicy Queen Luciano, Milusia i Risu-cian (czarnych, dużych i z przedłużonym włosem).
Pani z przeciwka wspominała o jakiejś czarnej kotce. Może to ta?

Mam ciągle nadzieję, że Murzyniątko jeszcze żyje. Dawno go nie widziałam. Nigdy sobie nie daruję, że je w porę nie złapałam...

A Królewna szaleje po domu. Prawdziwa z niej błyskawica. Chyba dostanie na drugie Kaminari
(czyli błyskawica). A miała być Królewna Brzydula. Jednak futerko jej odrasta. Tylko jest strasznie chuda i drobna -powinnam ją już zaszczepić, ale trochę się tego boję.
Należy niestety do kotów wszystkojadów(to chyba genetyczne) i szuka sobie różnych rzeczy do zjedzenia(lubi rogaliki Marcińskie od Wolaka np....) i dlatego jej kupka już nie jest taka wzorcowa.

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob lis 13, 2010 0:16 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

dobrze wyczytałam ? cztery kocice do sterylizacji ?

jessi74

Avatar użytkownika
 
Posty: 14236
Od: Sob kwi 11, 2009 23:21
Lokalizacja: wro

Post » Sob lis 13, 2010 7:45 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

jessi74 pisze:dobrze wyczytałam ? cztery kocice do sterylizacji ?


Nie całkiem .Jak dobrze policzysz to więcej...

A jeszcze wszystkich nie wyczaiłam. Liczba ta może się zmienić, choroby , samochody, mróz i śnieg... Nie wszystkie, niestety, dożyją pory w której zagrozi im zajście w ciążę.

Czy masz może jakiś pomysł na to gdzie je przechować i za co wyżywić, nie mówiąc już nawet o odpchleniu , odrobaczeniu , wyleczeniu (w razie potrzeby) i zaszczepieniu?
Część z nich to kotki oswojone...A więc może i szkoda byłoby je na mróz i poniewierkę wywalać.

Wiem skąd się bierze talony, ale te talony(zakładając ,ze ryzykuje się dla dzikiej kotki cięcie boczne) to za mało...

Może jednak wspomniałaś te cztery, które mam w domu. Im rozmnożenie nie grozi. Owszem, te cztery są już w odpowiednim wieku do sterylizacji, ale te bezdomne mają pierwszeństwo...

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob lis 13, 2010 10:23 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

ossett pisze:
jessi74 pisze:dobrze wyczytałam ? cztery kocice do sterylizacji ?


Nie całkiem .Jak dobrze policzysz to więcej...

A jeszcze wszystkich nie wyczaiłam. Liczba ta może się zmienić, choroby , samochody, mróz i śnieg... Nie wszystkie, niestety, dożyją pory w której zagrozi im zajście w ciążę.

Czy masz może jakiś pomysł na to gdzie je przechować i za co wyżywić, nie mówiąc już nawet o odpchleniu , odrobaczeniu , wyleczeniu (w razie potrzeby) i zaszczepieniu?
Część z nich to kotki oswojone...A więc może i szkoda byłoby je na mróz i poniewierkę wywalać.

Wiem skąd się bierze talony, ale te talony(zakładając ,ze ryzykuje się dla dzikiej kotki cięcie boczne) to za mało...

Może jednak wspomniałaś te cztery, które mam w domu. Im rozmnożenie nie grozi. Owszem, te cztery są już w odpowiednim wieku do sterylizacji, ale te bezdomne mają pierwszeństwo...

ja "robiłam " kotki w lecznicy Med Vet ul. Pałucka i Zachodnia - od wielu lat, nigdy nic sie nie zdarzyło przykrego, a kotki do tej pory spotykam..... te wypuszczone , wszystkie
ile ich jest ? ....

jessi74

Avatar użytkownika
 
Posty: 14236
Od: Sob kwi 11, 2009 23:21
Lokalizacja: wro

Post » Sob lis 13, 2010 10:59 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

jessi74 pisze:ja "robiłam " kotki w lecznicy Med Vet ul. Pałucka i Zachodnia - od wielu lat, nigdy nic sie nie zdarzyło przykrego, a kotki do tej pory spotykam..... te wypuszczone , wszystkie
ile ich jest ? ....


Czy w lecznicy Med Vet przechowują kotki przed (dla odpchlenia i odrobaczenia i sprawdzenia ,ze są zdrowe) i po operacji?

A może masz miejsce na przechowanie "moich" kotek po sterylizacji, czy też może sugerujesz wypuszczenie ich zaraz po operacji, bo to też się praktykuje.

Nie wiem czy się doczytałaś- ja widzę problem nie w samej sterylizacji(Ty ufasz Med Vet; a ja ufam pod tym względem innej lecznicy, którą znam - każdy chyba ma wybór za swoje pieniądze?), ale w zupełnie czym innym. Zresztą widzę problem i myślę (głośno) jak go rozwiązać.

Takich miejsc jak to, o którym piszę jest sporo we Wrocławiu. Więc i problem jest spory.

jessi74 pisze:ile ich jest ? ....


Nie znam jeszcze dokładnej liczby...

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 14, 2010 16:18 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Piękne niedzielne słoneczne listopadowe przedpołudnie.

Na podwórzu Kizi-Mizi kręci się coś rozmiaru Kizi-Mizi, ale grubsze i z krótszymi łapkami(pewnie dziecko Queen).
A na dachu kocice: Queen i Bialołapka. Queen wylizuje coś co wydawało mi się zaginionym maziastym, ale to chyba był jednak mały sobowtór Queen. Nie zszedł i tak na pewno nie wiem co to było. Pewno najedzone już jakimś biednym ptaszkiem.
Białołapka zeszła i o dziwo, w dość malej odległości ode mnie zjadła co nieco. Potem poleciała na parking po drugiej stronie ulicy. Myślałam, że zawołać "małe", ale to "małe" dość już dużych rozmiarów na podwórzu już było...
Może poleciała zwymiotować jakimś nowym małym...Niby nie była w ciąży, ale ona zawsze się trzymała z daleka, więc pewności nie ma.
Nie było zimno , a jednak "małe" Białołapki zaczęło włązić do parkujących na ulicy samochodów.
To jego ulubiona rozrywka, niestety.

A Queen udało się jednak odchować dwa malutkie: czarne i bure. podobno przyprowadza je czasem na kolację na podwórze Kizi-Mizi, albo szybko sie najada i leci im zwymiotować. Z tym, że to co one tam dostają na kolację to nie bardzo nadaje się dla małych.
Ale może dlatego te koty genetycznie sa już wszystko-jedzące. Zwłaszcza pręgowane.
Taki jest Pimpuś (dziecko Kizi-Mizi) i Królewna.

Murzyniątko chyba nie żyje. Podobno tydzień temu widziane było po raz ostatni. Dało się wziąć na ręce pani, która jak ją znam, powiedziała " moje biedactwo, a cóż ja mogę dla ciebie zrobić, takie to już jest twoje życie( może nawet je wycałowała,bo lubi) i tyle. Musiało być już bardzo chore...
Oczywiście przetrzymanie go przez noc w pudelku i wezwanie pomocy to już byłoby za dużo.
Następnego dnia już się nie pojawiło.
Parę dni temu śniło mi się i inne koty stamtąd też. Może właśnie wtedy umarło.
Wydawało się, że w końcu przejedzie je samochód, a ono po prostu umarło...
Najpierw miało duży brzuszek, a potem wychudło...

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie lis 14, 2010 17:57 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

W barze na terenach łowieckich spotkałam trzy kocury(mogłam je obejrzeć od tyłu w południowym słońcu): Murzynka, Jego odbicie zwierciadlane(tam gdzie białe to czarne i odwrotnie) oraz Czarnego Dużego. Potem z budowy przyczłapał też Whiskas nazywany prze panie Złym(no bo groźna ma minę i wąsy). Przybiegła też filigranowa przyjaciółka Krzywej Główki.
Przechodząca pani powiedziała ,że ona już nie mieszka w tej czystej piwnicy z widokiem na ogród różany... I,ze chyba jest w ciąży bo jest grubsza... moim zdaniem nie jest w ciąży, ale i tak jest numerem 1 na liście kotek do sterylizacji. Wszyscy wcinali Purinę.Ale kociczka siedziała pod samochodem. Są karmione różnymi rzeczami przez wielu ludzi i nieźle jak na bezdomne koty wyglądają, ale Purinę wcinają (a moje dzikie to raczej nie,...).Odbicie zwierciadlane Murzynka ma jakis chroniczny problem z drogami oddechowymi. Tak mu dziwnie syczy....

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob lis 20, 2010 8:30 Re: Moje piwniczęta czyli Saga klanu prawdziwych dachowców

Wczoraj na trenach łowieckich była Midori i znowu tak jej smakowało suche. Bardzo była głodna.
Zdjęcia są z marca-teraz jest jeszcze ładniejsza. Ma już zimowe gęste futro o dość długim włosie.
Ta kotka jest dla mnie tajemnicą. Chyba jest wysterylizowana. Jest bardzo spragniona pieszczot. Zawsze wychodzi do mnie zza ogrodzenia, łasi się. Wczoraj miauczała.
Zieleń jej oczu zawsze zachwyca.
Czy to możliwe, żeby była bezdomna?
(Wczoraj widziałam tam wielkiego, pięknego białego kocura(tylko ogonek i uszka szare,niekastrowany). Tez głodny, ale na mokre(może coś zębami, albo z gardłem...). Słyszałam już, że się tam kręci.
Przedtem go nie było. Może ktoś wyjechał i teraz go tam wypuścił...Oby wrócił przed zimą.
A może to zupełnie jest inaczej.
To jest atrakcyjne miejsce dla kotów jeszcze teraz. Maja gdzie się bawić. Ale chyba nie są w stanie najeść się tym co upolują. Tym bardziej, że zieleni już tam jest mało.
A jak Midori tam jest to jest przez 24 godziny na dobę, nawet w największy mróz.

Śliczna zielonooka Midori (w marcu):
Obrazek Obrazek Obrazek

ossett

 
Posty: 3888
Od: Pon lis 20, 2006 14:08
Lokalizacja: Wrocław

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 85 gości