Jest już wszystko ok.
Nie napisałam wczesniej , bo jak ze mnie spadło napięcie to po prostu padłam i teraz sie obudziłam.
Około 14.00 zadzwoniła wychowawczyni Bartusia, że synek pojawił się w szkole na klasówce z geografii. Przypomnialam sobie, że ostatnio ostro sie na nia uczył zależało mu na dobrym stopniu. Wychowawczyni powiedziała, że nie puści go póki ktos po niego nie przyjedzie.
Poszedł Bogdan.
Przyznam sie że rozkwasiłam synowi nos, bo źle się obrócił. Dostał chusteczkę i został zaprowadzony na komendę. Okazało się, że synek kocim zwyczajem cała noc przesiedział w piwnicy.
Wcale nie zamierzał wrócić jeszcze do domu.
To on rzucał w te kobiety jak się okazało kasztanami.
Potem sie przestraszył jak wezwaly straż i mój mąz wściekły latał po sieni szukajac go. Wiedział, że tym razem już przegiął.
Po pierwszym wybuchu wściekłości, która na nim wyładowałam , zrobiło mi się głupka nawet żal. Tym bardziej że nie stawiał się jak zwykle tylko stał i płakał wygladał jak zbity psiak
Kazałam mu się wykąpac i wyprac ciuchy wytarzane w piwnicy.
Potem ugotować obiad.
Jak zjadłam to po prostu padłam ...
Boże, jaka ja jestem szczęsliwa, że nic mu się nie stalo i nie zmalował nic głupszego.
Dostał szlaban na kontakty z tamtym głupkiem, bo razem tworzą mieszankę wybuchową, a ja już nie zdzierżę kolejnych wizyt policji czy strazy miejskiej.
I na tydzień szlaban na wyjścia. Ze szkoly ma 15 min na powrót do domu.
A tu to ja mu już znajde zajęcie
