
Raczej wątpliwe, że znalazł się ktoś przypadkowy, kto wziął z ulicy siedem kotów. Ale, wolę nie myśleć o innej możliwości... W ogóle, to jak ktoś był w stanie wyłapać szcześć kociąt i ich matkę, będąc z drugiej strony ogrodzenia? Musiał być na posesji, a skoro był na posesji, jej właściciel musi mieć wiedzę na ten temat. No bo kurde, chyba nikt nie robił akcji specjalnej z przeskakiwaniem ogrodzenia w celu ratowania kotów, z pomocą GROMu.
Właśnie wróciłem z psem i przechodziliśmy obok, widziałem tego obcego, białego kota, którego wczoraj spotkaliśmy z Justyną. Musi mieszkać na ogromnej tej posesji, która sąsiaduje z garażami. Z drugiej strony, sąsiadem jej jest już mój blok i jego otoczenie. Jest to ogromna posesja, zadbana (wystrzyżony trawniczek) jakiejś państwowej instytucji (instytut roślin i nasiennictwa czy jakoś tak), otaczająca kompleks ich budynków i szklarni. Idealne miejsce dla bezdomnych kotów. Słyszałem kiedyś, jak facet stamtąd mówił, że mają ich mnóstwo (szukaliśmy kota sąsiadki, który jakimś cudem zwiał z balkonu i pytaliśmy też tam, bo to przez płot). Może tam się kocica z małymi wyniosła? Tylko po co?
Justyna - czy pamiętasz, żeby wczoraj ta ich oklejona taśmą budka była cała? Wydaje mi się, że tak. A teraz jest tam wycięta, prostokątna dziura (czy dziura może być prostokątna?). To pewnie wejście dla kotów, które myślę że było z innej, niewidocznej dla nas z ulicy strony, a dziś jest na innej stronie, to znaczy że ktoś tę budkę ruszał.