Hipcia się "nawróciła" i jest nowy kłopot.
Usiłuje teraz nadrobic stracony czas łażąc za mną, jęcząc i wyciągając łapska w geście "na rączki, weź ponoś kota".
Pomijając fakt, że jej ulubiona strona polegiwania na mnie stracila nieco na atrakcyjności i troche potrwa zanim w ogóle zostanie właczona do uzytku, to kocica waży około 4 kg a mnie wolno dźwigać 0,5 kg.
I tak wędruję z takim ciężarkiem przypiętym do szlafroka, bo biedny niedopieszczony we własnym mniemaniu kotecek nie zamierza dac za wygraną .
I nie pomaga że cała rodzina niańczy i hołubi rozkapryszone futro.
Wesoło tez mam z moim syneczkiem
W piątek, dobę po operacji, dostałam smsa od mojej córki : Mamusiu pogadaj z Bartusiem, bo jak wóciłam wieczorem do domu, to on z kolega usilowali za pomoca świeczki sprawdzić jak sie pali cała paczka zapałek
Zadzwoniłam opieprzyłam. Co wiecej mogłam zrobic.
Potem się dowiedziałam, że w ten sam piątek rano była u sasiadki policja ( u nas nikt im nie otworzył ), bo robotnicy drogowi pracujący pod naszym domem, złozyli doniesienie, że ktos z naszego balkonu rzuca w nich kamieniami. Zapytany synek powiedzial, ze to nie były kamienie tylko ...balony z wodą

.
Po akcji z balonami Bartus z kolega grali w ping-ponga w naszym salonie na dębowym zabytkowym stole, pod kryształowym zyrandolem w sasiedztwie półek ze sprzętem elektronicznym i róznymi bibelotami

.
Nic się nie stalo, wiec nie ma co rozpamiętywać, gorzej, że potem poszli do piwnicy palić piłeczki i nalezy się cieszyć, że tylko zasmrodzili pół kmienicy a nie zhajcowali całej, biorąc pod uwage, że to zabytkowy budynek na drewnianej konstrukcji uszczelnianej słomą ( widzialam to jak remontowaliśmy podłogi).
Od nowego tygodnia synek zachowywał sie nieobliczalnie i nie można było do niego dotrzec.

W środę poleźli gdzieś ze wspomnianym kolegą i spotkali kogoś z kim ten kolega miała na pieńku. Bartek nie uciekał, bo nie miał nic na sumieniu i oberwał zastępczo bejsbolem, ma krwiaki na brzuchu i nogach.
To wiem teraz .
Wtedy wpadł do domu z mordem w oczach coś na wrzeszczal i polecial znowu. Po jego powrocie dowiedzialam sie, że wziął z domu sól , znalazł gościa, sypnął mu w oczy i spuscił łomot w odwecie.
W czwartek rano wykryłam, że mój synek zamiast swoich psychotropów zazywa ....leki na jelita mojej córki

Leki przygotowałam mu w takim specjalnym calotygodniowym dozowniku, żeby była orientacja, niestety, jak mój zapas sie skończyl rodzina pozwoliła Bartusiowi samemu przygotować nowy, nie kontrolując co ancymonek, uszczęśliwiony nowym gadżetem w postaci gilotynki do krojenia tabletek, sobie aplikuje.
Jak mu podałam właściwy lek, dziecko wybite z rytmu podawania padlo i nie poszlo do szkoły, bo spało do 14.00.
Obudziło się nowe dziecko. które ugotowało obiad dla całej rodziny a jak TŻ zawózl mnie na kontrolę do lekarza ,wysprzątalo całe mieszkanie

.
Wczoraj rano pojawiła sie u mnie policja.
Krew mi uciekła do pięt, bo myślalam, że to w srawie tego posolonego i napieprzonego.

Okazało sie jednak, ze to zupełnie nowa sprawa.
Nasz 86 letni sąsiad ( ten sam, co to onegdaj chciał mnie zastrzelić w piwnicy, może niektórzy pamiętają ) oskarżył mojego syna o włam i zagarnięcie jego piwnicy.
Tu odetchnęłam, bo sprawę znam i wiem, że to nie prawda. Jeszcze przed szpitalem byłam swiadkiem jak stary przyszedł do nas i sasiadki zza sciany ze skarga, że ktos mu zabrał piwnicę. Wywalił wszystkie jego manele i załozył swoją kłódkę. Chodziliśmy po lokatorach, ale nikt się nie przyznał. Na prośbę strego zgodziłam się żeby Bartek urwał tamta kłódkę pomógł mu włozyc tam z powrotem jego rzeczy a potem poszedł do sklepu kupił mu nowa kłódke i założył. Po jakims czasie sąsiad o tym zapomniał i zaczał oskarżac Bartka, że mu się włamał do piwnicy. Bartek mi to mówił , jemu tłumaczył, że nikt się nikt się nie włamał, bo przeciez tam wisi ta sama kłódka co mu Bartek załozył . Opowiedziałam to tej policjantce i o tym, że stary ma skleroze, że kiedyś mnie posądził o kradzież drewna jak brałam ze swojej piwnicy i chciał mnie zastrzelić. Można to sprawdzić, bo ja to wtedy zgłosilam i była interwencja. Policjantka się usmiechneła i powiedziała "no dobra" i poszła ....
No i jak ja w tych warunkach mam chorować
