Loa znów nie czuje się jakoś świetnie (była znacznie żywsza w ciągu dnia). Przybija "gwoździa", widać, że jest słaba. Na szczęście nie ma dreszczy, jak poprzedniego wieczoru (myślę jednak, że wtedy były spowodowane narkozą).
Kiedy przyszło do podawania zastrzyków wyszła z niej jędza

i zostałam pogryziona

. Odtąd jeździmy na zastrzyki do weta, bo w ten sposób nic nie załatwimy. Będzie więcej stresu dla niej, ale przynajmniej uda się podać pełne porcje leków. Dziś np. dostała 1/2 porcji cyklonaminy, a to jest źle. Jeszcze gorzej, że nie udało mi się jej dostatecznie dobrze prztrzymać, żeby podać wit. K. Na szczęście poszedł antybiotyk i tolfedyna, która ponoć ma zmniejszyć stan zapalny w jelicie, z braku możliwości podania sterydu.
Próbowałam kota przekonać do siemienia lnianego, ale to jest strasznie fujne jak dla niej. Podawanie w strzykawce = odgryzienie ręki, ale będziemy próbować do skutku.
Polizała trochę intestinala od Grażyny

(trzymanie na czarną godzinę się opłaciło) - ona niestety go nie je tylko metodycznie liże. Nieco mokrej animondy (wyłącznie do smaku, bałam się oddziaływania na jelita) i parę chrupek dla kociąt (wiem, ze ryzykowne, ale za to poprawiłam jej nastrój, no i było ich kilka).
Po południu wręcz rzucała się na jedzenie, ale ograniczyłam jej zapędy do minimum (jedyny moment kiedy naprawdę jadła intestinala). Niestety wieczorem apetyt bardzo się pogorszył.
Wydaje mi się, że im szybciej jutro trafimy do weta, tym lepiej - trzeba podać kroplówkę i więcej cyklonaminy na wszelki wypadek.