Czuję się tak, jakbym zeszła z jakiejś szalonej karuzeli.
Chwila, zaraz wszystko opiszę.
Jak co roku w drugiej połowie października - odrobaczanie, szczepienie, badanie krwi wszystkich kotów.

Udało nam się połapać prawie wszystkie koty. Piątka siedziała w transporterach w samochodzie, a my oboje robiliśmy obławę na
Wedelka, który wyjątkowo sprytnie nam uciekał. Nie dał się skusić nawet plasterkiem szynki. Po 20 minutach pościgu udało nam się osaczyć Wedelka na schodach - ja stałam na dole, TŻ na górze. Kotuniek przez kilka sekund miotał się z góry na dół, potem postanowił przebiec z dużą prędkością koło mnie. Ruszył więc... prosto w moje ręce. Do transportera wsadzałam go tyłeczkiem do dołu, a i tak próbował jeszcze walczyć. Spoceni, zziajani wsiedliśmy do samochodu, sprawdziliśmy, czy na pewno wszystkie koty są w środku i ruszyliśmy.
Wnieśliśmy całe towarzystwo do lecznicy i zaczęło się...
Pancuś był skrajnie przerażony. Prawdopodobnie skojarzył wizytę u weta z czipowaniem i po prostu bał się zastrzyku. Połknął pigułę i na wszelki wypadek zaszył się w transporterze.
Filuś specjalnie się nie przejął. Spokojnie łyknął tabletkę i ruszył na zwiedzanie gabinetu. Podczas gdy wszyscy byli zajęci ważeniem i podawaniem piguł, kotunio otworzył biurko weta i sprawdził zawartość. Ponieważ nie znalazł tam niczego ciekawego, wskoczył na biurko, zrzucił pokrywę ze stojącego na nim słoja z jakąś suchą karmą, wsadził łepuś do środka i zaczął wyżerać.
Lili bardzo głośno protestowała. Podejrzewam nawet, że miauczała jakieś wyjątkowo niecenzuralne kocie wyrazy.

Z
Gabi również nie było problemów.

Natomiast
Oliwka odstawiła corridę. Uprzedzony o jej temperamencie oraz czarnym pasie z kociego karate, wet wyciągnął ją z transportera za kark. Potem wszystko odbyło się niewiarygodnie szybko. Oliwka przeraźliwie wrzeszczała. Filuś zostawił przysmaki i ruszył na pomoc. Złapałam go w ostatniej chwili, dosłownie podczas skoku - z wrzaskiem atakował weta, z uszami położonymi na głowie, nastroszonym futrem i ogonem jak szczotka do mycia butelek. W tym samym czasie Oliwka wykonała dziwny manewr, którego dosłownie nikt się nie spodziewał. Trzymana za kark w powietrzu, przewinęła się i wczepiła pazurkami tylnych łapek w przedramię weta. Ja trzymałam Filusia, co wcale nie było łatwe, bo to kot silny i zręczny, a wściekłość zwielokrotniła chyba obie te cechy, TŻ natomiast pomógł przy Oliwce. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie wrzasków zdenerwowanej maksymalnie dwójki kotów. W rezultacie cała trójka dwunogów przelała krew w imię zdrowia Oliwuni. Trudno opisać emocje towarzyszące takiemu widowisku. To było straszne, po prostu straszne. Podsumowanie TŻeta: "Co się dziwisz, przecież to
twoja wychowanka." No fakt, wykarmiłam ją własną... butelką, ale przecież nie uczyłam jej ani karate, ani gimnastyki artystycznej.
Przez najbliższe dwa dni będzie powtórka z rozrywki, a potem druga seria... Kociarstwo na pewno to przeżyje, ale czy nam się uda? Idę wątpić.
Kliknij miniaturkęDzisiejsze ważenie:
Pancunio___ 6,6 kg
Filuś___ 4,7 kg
Oliwka___ 3,8 kg
Wedelek___ 3,4 kg
Lili___ 1,75 kg
Gabi___ 1,05 kg
Lili nie urosła - nabrała tylko ciałka. To dobrze, bo podczas ataku malutka traci ok. 20% - 25% wagi. Ma więc zapas, z którego będzie mogła spadać.