aga-lodge pisze:a tak wygląda kawaler z tych okolic, na razie w lecznicy dochodzi do siebie

Sprostowanie - kawaler jest spod Światowida, pojechałam tam w środku tygodnia, złapałam ręką - szkielecik, wg karmicieli od końca roku szkolnego marnieje (czy muszę dodawać, że nikt nie wpadł na pomysł z wetem?), wg badań - prawdopodobnie po zatruciu. Miły, ok.3 letni - marzy mi się dom dla niego....
Malk pisze:jaki cudny wkurzony panter
czy on ma coś na nosku, czy ma różowy? maluchy śliczne...
ma cos, nie wiem co
no cośty, na klatce ma kartkę że grzeczny, podpisaną przez CC
Pod Światowidem jest czarna kotka ze zdewastowną łapką, kilka podrostków, czarna młoda kicia, czarno-biała matka podrostków, buro-biały kocur. Matka i podrostki mają piwnicę, kocur i dwie czarne - nie wiadomo, gdzie się chowają.
Poznalam tam inną karmicielką i pana od piwnicy, rozmawiałam z nimi, zostawiłam telefon, ale nie wiem czy coś da się zdziałać - bo.. No własnie, bo "działa" tam pani W.
I nie wiem, czy te nowopoznane osoby do mnie zadzwonią - bo wg pani W. tylko ona w całym mieście, ba, galaktyce, robi coś dla kotów.
I tu coś, o czym powinnam była napisać już bardzo dawno temu - o pani W., karmicielce poznanej przy okazji łapanek na Zamenhofa, Piotrkowskiej 123 i teraz pod Światowidem. Od początku tego roku "pomagałam" tej pani łapać koty - pomoc polegała głównie na łapaniu, jakoś przy mnie wchodziły do klatki, przy tej pani - nie (dowód najświeższy - ów chory kocurek spod Światowida), od niej zabrałam Figo i Fago, które tymczasowała Marija, Srebrnego Gapcia, Milady i Śmiałka - dt Miodalik, to ta pani kilkakrotnie wypuścila z klatki chorą ciężarną Graficię, a potem rozpaczała, że kotka chora i slaba po porodzie nie je (maluszki nie pokazały się nigdy, pewnie umarły), stamtąd był trzyłapek Gambo, już wyadoptowany. Wysłuchiwałam cierpliwie, dla dobra kotów, takich sobie uwag pod adresem swoim i innych prokocich grup w naszym mieście, które nic nie robią, jedyna czynna to właśnie owa pani. Jakoś tak wychodziło z jej słów, że wszyskie ww koty ona złapała, tymczasowała, wyadoptowywala... To ona pierwszymi słowami "powitania" zmusiła anielsko spokojną MartęK do podniesienia głosu - Marta na moja prośbę łapała tam "absolutnie niełapalną" kotkę - akcje trwała jakieś 7 minut. Oprócz tego ciągła histeria, bo pani wrażliwa niesłychanie jest. I na spotkaniu przy Światowidzie najpierw dowiedziam się, że Gambo poszedł na zmarnowanie i na pewno już nie żyje, że znowu nic nie robię w sprawie biednych kotów (w ostanim okresie dwa razy na hasło "koty spod Światowida" woziłam klatkę łapkę, która w rezultacie stała u pani w sumie jakiś 4 tygodnie, bezużytecznie), że ona nie pozwala łapać kulawej kotki, i obcinać jej łapki, bo tylko to umiem robić, że chorego kocurka mam zostawić, bo tylko do uśpienia go biorę, bo tak mi najłatwiej, a sterylizować urodzone w czerwcu maluszki - to rzeź Heroda. To skromy i delikatny skrót. Uznałam, że tym razem pani zdecydowanie przegięła - i poprosiłam ją, by nie kontaktowała się ze mną więcej, nie odbiorę telefonu.