Napiszę. Nie jest różowo niestety, dlatego zacznę od rzeczy które cieszą i których przez najbliższy czas będę się kurczowo trzymać.
Punieczka już dawno nie była taka wesoła, nie chowa się w łazience tylko biega po mieszkaniu i to jak

,tak szybko, ze na zakrętach nie wyrabia. Apetyt ma idealny, przemiana materii też super, po szwie nie ma śladu.. Tak, to są rzeczy, które bardzo cieszą.
A teraz te które nie cieszą
Tydzień temu wyczułam na brzuszku Puni guza, wyrósł tak nagle, że wydaje się to niemożliwe i od razu miał wielkość czereśni, niestety rośnie. Na początku się łudziłam, że to może przepuklina. Byliśmy na szczepieniu z Ginem i Tośką i zabraliśmy też Punię, już postanowiliśmy z mężem, ze cokolwiek ta "czereśnia" znaczy nie damy już Puni otwierać.
Przy okazji odebraliśmy wyniki z histopatologii. Niby byłam przygotowana na najgorsze ale jakoś tak się głupio łudziłam, tym bardziej, że trzy lata temu wynik z histopatologi brzmiał tak:
"Obraz przemawia za carcinoma invasivum" uczepiłam się słowa "przemawia"
W tej chwili obecny wynik brzmi:
"Rozpoznanie: Carcinoma planoepitheliale invasivum"
U weterynarza przebadała Punieczkę pani weterynarz oraz chirurg, oboje wyrazili swoje prywatne zdanie, że Punia po pierwsze nie przeżyła by operacji w tak krótkim czasie po poprzedniej (tym bardziej, że z Punią było źle), a nawet jak by przeżyła to guz wracał by i wracał. Chcieliśmy go przechytrzyć, nie udało się.
Poprzednie guzy były takie, że można je było przesuwać pod skórą a ten teraz jest w coś wrośnięty i na dodatek wyrósł na klatce piersiowej, blisko płuc.
No cóż, musimy się cieszyć tym co w tej chwili. Punieczka nie jest na razie świadoma, że ma bombę zegarową w swoim ciałku. Na pewno trochę przedłużyliśmy jej życie, te guzy które miała wycinane też rosły w zaskakującym tempie, być może teraz borykalibyśmy się z czymś gorszym, nie wiadomo.
To tyle u nas, nieciekawie.