» Wto wrz 28, 2010 19:58
Re: Dzieci Kreci czyli o tym jak nie brałam tymczasów...
Dzięki, muszę dawać radę, że zacytuję własnego tatę - a mam jakieś inne wyjście? Parę dni temu była sielanka - małe nakarmione po chwili łagodnego rozrabiactwa zasypiały w spokoju, można się było zająć czym innym, a teraz po przedpokoju biega sześć strasznych, włochatych tarantul. W slangu domowym kot biegający w postawie "bójcie się mnie wszyscy" to kot, który robi pająka.
W dodatku dranie postanowiły być czyściutkie, kuwetka stała za blisko legowiska, więc znalazły sobie ustronniejsze miejsce w kąciku za kaloszami. Szczęśliwie urobek nadal wzorowy, więc znalezisko nie było szczególnie wstrząsające. Jedzą jak smoki, Beau, który obdarza mnie absolutnym zaufaniem, zje z mojego palca wszystko. Najpierw spojrzy głęboko w oczy, a potem nawet nie powącha, wsunie co tylko podetknę, dopiero potem się zastanawia czy było dobre. Haggard aka Hagguś aka Conan Niszczyciel musi chwilę podumać przed spożyciem, potem już nie ma problemu czy dobre. Jak by nie było, to by nie zaczynał jeść. I tak zjada wszystko. Nina i Maggie zjadają łącznie z palcami, pierścionkiem, obrączką, zegarkiem, Kasia- Cassia i Julka są bardziej wybredne, a może właśnie wręcz przeciwnie, bo entuzjazm w nich wzbudza moczony babycat, no, ewentualnie biały ser. Upaść tak nisko jak Beau, żeby jeść samą gotowaną marchewkę, nie mają zamiaru. Nadal wszystkie korzystają z usług mleczarni Krecia, ale już bardziej w celach relaksacyjnych i nasennych. Biedna matka nie bardzo ma gdzie uciekać, bo włażą za nią wszędzie, spokojny azyl na baraniej skórze zamienił się w dziecięcą sypialnię. Rozwalają się na całym kufrze tak, że biednej Kreci trzeba przystawiać stołek pod plecy, żeby nie spadła jak ją szóstka zaczyna doić. Chyba z tych nudów, jakie ją dopadły, zrobiła się bardzo wybredna w kwestiach jedzenia. I chyba cierpi jej duma macierzyńska, że to nie ona jest dostarczycielem innych pokarmów niż mleko, ale do swojej miski dzieci raczej nie dopuszcza, a z dziecięcych sama chętnie wyjada i wygląda to jak w wierszyku Wiesława Dymnego - W piwnicznej izbie Jaś niedomagał, o czekoladę swą matkę błagał, a blada matka, o kurcze blade, sama zeżarła tę czekoladę.
Kiedy małe zaczynają popiskiwać, rezydenci, a przynajmniej niektórzy, zaczynają chodzić za mną i miaukolić - daj kotka. Karolka jest wyjątkowo przejęta, więc z braku innych kociąt usiłuje wychowywać juniora. Kazia nie jest specjalnie zadowolona, bo junior został nauczony biegania za sznurkiem (a to jest jej sznurek), sam zabrał mysz- mutanta i króliczka (a to jej mysz i króliczek), w związku z tym Kazia zaczęła wychowywać Karolkę. Na razie wyjaśniła łapą kto komu ma ustępować miejsca na fotelu.
Kazia mnie wzrusza, nie potrafię zrozumieć jak można po 10 latach oddać kota do schroniska i to kota z takim charakterem. Pochorowaliśmy się wszyscy na grypę żołądkową, wszyscy dwunożni, koty na szczęście zdrowe, ledwie padłam, Kazia niemal mnie nie odstępowała. Leżała przy mnie, pilnowała, mruczała, a żeby mi nie było gorzej, zjadała masło z sucharka i podpijała miętę, żeby sprawdzić czy dobra. Teraz chodzi za mną, wszystko kontroluje, ledwie się położę zaraz przychodzi się przytulić, no nawet Filip mnie tak nie pilnuje, choć on zeżarłby całego sucharka a dla mnie zostawił okruszki.
Najgorsze, że przez to choróbsko mieliśmy mniej sił, żeby wysiadywać na ganku z chłopakami i bardziej intensywnie szukać im domów. Pogoda parszywa, zimno i mokro, więc chłopcy częściej siedzą w koszyku, na szczęście Skarpetta jest mądrym kotem i gdy słyszy dwunożnych w przedpokoju zaraz zaczyna miauczeć, że miski już puste i coś z tym należy zrobić.