Dojechałyśmy wczoraj do weta. Nie było tak źle, jak się bałam

Pani doktor pytała, co u Nikuni, jak się czuje, czy "coś" nie wystąpiło po poprzednim zastrzyku. Nachwaliłam moją księżniczkę, że zdrowa, pięknie się trzyma, że są postępy w socjalizacji, totalny luzak, przed obcymi nie zwiewa, tylko trzyma dystans, chętnie się bawi, kolankuje, itd. i to wszystko nie otwierając jeszcze transportera.
Pani doktor zadowolona.
- Ale mnie pani zaraz ochrzani...
- A co pani zrobiła? Proszę mi się przyznać. - wetka trochę zaniepokojona.
- Sama pani zaraz zobaczy. - zaczęłam rozkładać transporter.
- Co? Przytyła? - śmiech.
- Yhy...
Wetka jeszcze w większą radochę
- To ja ją sobie dotknę - i wetka zaczęła "badać" brzuszek. Niki była b. wystraszona (zresztą przez całą wizytę, a nic nie miała robionego). - Wie pani,
przy białaczce, gdy kot tyje, to dobry znak. - uśmiech.
Zeszło ze mnie powietrze...
- Czyli nie narozrabiałam?
- Nie, ale musi pani uważać. Widzę, że Niki jest w świetnej formie.
Zastrzyku nie było, bo stan jest dobry. Jeżeli przez najbliższy tydzień nic się nie będzie niepokojącego działo, zastrzyk zrobimy za dwa tyg.
Dziś rano przez sen Niki dwa razy kichnęła, tzn. w odstępach 2 po 2 razy. Przestraszyłam się, ale potem była cisza (wiem, bo niestety sama dzisiejszy dzień spędziłam w domu). Nadal szaleje, jest ciekawska (bo w mieszkaniu stale coś nowego się dzieje) i oczywiście ma wilczy apetyt. Żarcia dla pulchnych koteczków jeść nie chce

ale wciąż podchodzi do michy, przychodzi do mnie, miauczy i oblizuje się - to chyba jej znaki

A jak idę do kuchni czy szeleszczę folią lub otwieram pojemnik z karmą (albo inny), to panna truchtem, a czasem galopem przybywa do jadłodajni

Kocham ten jej bieg. Żal mi jej jak jest daremny.
Z prania zasikanej kanapy niewiele co wyszło, bo przecież trzy dni po praniu paniusia znów ją zasikała. Gąbka ponownie wyprana - chyba gnije albo kiśnie, zapach niezbyt przyjemny (za zimo na porządne wyschnięcie). Dziś wymieniłam gąbkę, włożyłam folię do środka, rozłożyłam na wierzchu, przykryłam kocem i w końcu znów odzyskałam kanapę i przestrzeń, a Nikusia kolejny mebel do szaleństw, byleby nie do sikania
Socjalizacji cd. Tu na kolanach mojej siostrzenicy. Pierwszych kolanach, kt. u nas poznała - to na nich przyjechała z Łodzi do Siedlec

(nie wiem czy o tym pamięta

). Co prawda, sama tu nie przyszła, tylko była zachęcona kurczakiem, ale po zjedzeniu nie zwiała tylko się łasiła i zaczepiała

