Minął kolejny tydzień. Mijają tak szybko ...
We wtorek odebrałam zatopione w parafinie materiały po mammotomii. Synek bardzo zainteresowany ze zdziwieniem stwierdził, że to jakies takie mięso

. Nie wiem czy się spodziewał, że w każdym bloczku bedzie taki ze szczypcami
W czwartek zabrałam "mięso" i cąła dokumentację i pojechałam do Instytutu Onkologii do Gliwic. Zarejestrowałam sie o 7. 45 a "już" o 10.10 pielęgniarka poprosiła mnie do gabinetu na wywiad. Potem zawiozła mnie winda pod odpowiedni gabinet i zostawiła w wielkiej poczekalni gdzie przewalały sie tabuny ludzi a z drzwi gabinetów szczerzyły się wielkie napisy NOWOTWORY UKLADU MOCZOWEGO , NOWOTWORY KOŚCI , NOWOTOWORY PIERSI itd Tam sobie posiedziałam do 15.15. Potem około 40 min spotkanie z panią onkolog. Wymacana i skołowana około 17.00 wróciłam do domu zrobiłam dzieciom obiad i padłam prawie na półtorej dnia.
Nastepna wizyta 9 września do tego czasu będą wyniki badania "mięsa" pod kątem odporności na rózne rodzaje terapii. Ja muszę zrobic usg u doktora, ktory robił mammotomię, bo onkolog ma wątpliwosci co do procesu gojenia.
Termin do doktora na 26 października

i to prywatnie !
Udalo mi się uzyskac wczesniejszy bezwstydnym szantażem

.
Powiedziałam rejestratorce, że krwiak, który mi się zrobił po zabiegu może mieć wpływ na decyzję co do zakresu operacji ktora mnie czeka i jeżeli się okaże, że niepeotrzebnie mi obetną cała pierś, to ja komuś założe sprawę sądowa.
Panienka na to : O Boże , to niech pani przyjdzie lepiej 6 września, jak tylko doktor wróci z urlopu, ja panią wpisze tu na sam koniec.
I tak zostanę przyjęta o 18.50 w przychodni czynnej do 18.00

.
Wiem , świnia jestem ale tak własciwie to nie sklamałam.
Musze tez zrobić badania genetyczne. Intytut Genetyki jest częścią Instytutu Onkologii i bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Zadzwoniłam, żeby się umówić na termin, bo trzeba to wykonac przed chemioterpią, żeby było miarodajne. Rejestratorka poszukala mnie w komputerze, zobaczyła że mam wizytę 9.09 i dała mi termin również w tym dniu o wczesniejszej godzinie. Jak widać nawet w naszej słuzbie zdrowia cuda się zdarzają.
Wczoraj byłam u bioenergoterapeuty, dowiedziałam się z chiński doktor z którym współpacuje i który go zaopatrza w leki stwierdził że obecny mój stan wyklucza ich stosowanie i szkoda pieniędzy, które moge wykorzystać w bardziej pożyteczny sposób. Może po operacji i chemioterapii będzie to mialo sens.
No normalnie trzeba mieć końskie zdrowie żeby chorowac.
Dzisiaj przeżylam traumę ...
Na podwórku mam, oprócz czwórki dorosłych kotów, siedmioosobowe przedszkole.
Poszłam dzisiaj z żarełkiem i malo nie padłam na zawał. Kociaki leżały w kartonie w jakichs dziwnych pozycjach, dopiero jak wyległy na wyżerkę zobaczyłam, że jako poduszka służył im leżacy na plecach martwy gołab !!!!!!!!
Ci co już mnie trochę znają moga sobie wyobrazić moją reakcję ....
W tej chwili mnie parzy nawet powietrze od strony podwórka.
Muszę znaleźć jelenia co zrobi z tym porządek, bo inaczej prędzej koty z głodu pozdychają niż ja tam zejdę ....
Choć swoją drogą wyglada, że może nie pozdychają, bo mamuska wyraźnie łowna
Ale mnie nawet jak to piszę ciarki przechodzą ....wiem, że to głupie, ale stopień obrzydzenia i przerażenia jakim napawają mnie zwłoki wszelakie jest u mnie nie do przezwyciezenia
