Nie wywalam kociąt na taką pogodę - oba kociaki mają 3-4 miesiące, są samodzielne i zdrowe. Były dzikami totalnymi - żeby zanieść je do weta na zastrzyki (KK) i zakroplić oczy potrzebna była codzienna łapanka i walka w grubych skórzanych rękawicach. Zostały złapane na śmietniku znajdującym się na ruchliwym parkingu na osiedlu gdzie zakaz wpuszczania kotów np. do piwnic jest wpisany w statut spółdzielni.
Czarny kocurek trafił do znajomej, która mieszka na dużym osiedlu domków jednorodzinnych - będzie tam mieszkał w altance, z możliwością schronienia się w ciepłej piwnicy, dokarmiany, z maksymalnie utrudnionym dostępem do ulicy... W dostępnym mi czasie nie miałam lepszej opcji a kocurek jest naprawdę dzikim dzikiem.
Jego siostra ostatniego dnia nagle się przełamała- zamiast zmykać, zaczęła głośno mruczeć

gdy ją złapałam buszującą w książkach. Julcia - bo tak nazwała ją moja córka - nie trafi ani na ulicę, ani do mojej znajomej - uprosiłam dziewczyny z Kociej Chatki (jestem z Sosnowca) i jakoś ją tam upchniemy.
Niestety nie mam aparatu ani w telefonie, ani normalnego sprawnego - tak czy owak przez 99% czasu spędzonego przez dziki u mnie w mieszkaniu potencjalne zdjęcia przedstawiałyby betonową wylewkę pod moją wanną, co nie pomogłoby raczej w ewentualnej adopcji.
W każdym razie dziękuję za ofertę pomocy.
