Witam Wszystkich Serdecznie.
To będzie baaaaaaardzo długa wypowiedź, ale i tak niekompletna, bo sporo się tego nazbierało...
Zacznę od tego, co spowodowało, że zacząłem się zastanawiać, czy już(!) nie usunąć swojego konta z miau...
Miałem długo opisywać jaki to ze mnie zwyrodnialec, że nie chciałem przyjąć kotki od razu domu, jak to sugerowały wcześniej pewne osoby na tym forum...
Nie należy oceniać tak wprost nikogo, nie znając go, nie czytając nawet słowa wypowiedzi, nie pijąc wspólnie kawy.
Mam już dość istotne doświadczenie ze zdrową kotką i niewielkie z chorą.
Nie chciałem od razu przyjąć kotki, ale miałem ważne ku temu powody.
Rzadko w tamtych tygodniach byłem w domu, a moja dziewczyna była zbyt zajęta, by zajmować się kotką. Jednakże to nie był problem nie do przeskoczenia. Nikt nie wiedział na forum, że mieszkanie, do którego miała być sprowadzona kotka było jeszcze nie gotowe. Dopiero, co zamontowali kuchnie po pełnym remoncie: wcześniej nie było mebli, a zlew stał podparty na wąskiej desce... Wszystkie rzeczy kuchenne walały się po domu. Wczoraj w końcu dorobiłem się odkurzacza. W sobotę, po raz pierwszy mieliśmy więcej czasu z eM i zaczęliśmy się rozglądać za tym, co należy przed kotką zabezpieczyć: np. szkła i pamiątki na wierzchu, naczynia.
Zeszły piątek:
Zrobiłem pierwsze kocie zakupy. Powstały dwa pojęcia: "kocikącik", zwany czasem "kocikoci". Jest takich kilka w moim bardzo skromnym mieszkanku. Najpierw pojawiła się kuweta i problem z upchaniem jej w ciasnej łazience, nie przystosowanej do trzymania jakichkolwiek zwierząt. Za to teraz, jak określiła grzanka.ch, jest ona luksusowa. Są też dwie, ozdobnie malowane, miseczki w małej kuchni.
Sobota:
Rano poszliśmy na spotkanie u weta i... same dobre info: kotka znowu przytyła, nie potrzebuje już antybiotyku, jest prawie zdrowa, tylko drobiazg na brzuszku, przez który dalej będzie przez (mam nadzieję ostatni) tydzień chodzić w kaftaniku. Ma wciąż ranki na łapkach i główce, ale wszystko się pięknie goi.
Pierwsze rozstanie z grzanka.ch nastąpiło już u mnie w domu. Ten strach, czy Molly nie ucieknie, czy nie spanikuje. Molly całą wizytę, jak się czegoś bała, to uciekała na kolana wcześniej wspomnianej.
Molly, ku memu zaskoczeniu, od razu zaczęła zwiedzać wszystko, gdzie tylko dało się wejść bez skakania. Następnie przespała się, zaczęła głośno mruczeć. Od tej pory była tak szczęśliwa, że fakt czy spała, czy tylko miała zamknięte oczy dało się z daleka poznać: mruczała aż miło.
Powstało nowe miejsce do spania: w pokoju w koszyku typu lewiatan. Trochę głębokie, jak dla tak delikatnego, nie w pełni wyleczonego kotka, ale cóż... sama je wybrała

Niedziela:
Molly po raz pierwszy zaczęła broić.
Wchodzi już do każdej otwartej nisko szafki, kładzie się na wszystkich leżących luzem szmatkach, ubraniach...
Raz zrobiła nawet "slow motion z Matrixa": skoczyła dalej niż zwykle, zatrzymując się na chwilę w powietrzu.
Próbowała zabierać nam jedzenie ze stołu, chodziła po dokumentach na łóżku, ale tylko po tych, którymi ja byłem zainteresowany. Próbowała mi zjeść śmieci biurowe: zszywki, nitki. Zwracała na siebie uwagę, choć i tak była w centrum zainteresowania.
Z początku była nieśmiała i niepewna, ale...
Teraz sama załatwia wszystkie swoje potrzeby i, w porównaniu do tego, jak ją pierwszy raz widziałem, wygląda świetnie.
Kotka jest naprawdę urocza i można relatywnie stwierdzić, że już szaleje
