Małe pchełki niegłupie są. Wystarczył jeden poranek, żeby załapały, że rano należy trzymać się kuchni. Obydwoje zadekowali się w miejscach bezpiecznych i niedostępnych, żebym brońboże nie była ich w stanie dosięgnąć i zanim postawiłam im miseczki Borys dobrał się do michy Kastora, a Alma Kocidy.
Biedna Kocida. Bezczelność smarkaczy odbiera jej zdolność prawidłowych reakcji. Stanęła jak wryta i z niedowierzaniem przyglądała się małej wielkimi zielonymi oczyskami. Tyle wysiłku włożyła, żeby nikt nie ośmielił się zbliżyć do niej na odległość mniejszą niż dopuszczalna (oprócz Sosera, oczywiście, który nigdy nie zrozumie, że po przekroczeniu granicy boli pysiek), a tu nieuświadomiona i niefrasobliwa smarkateria wniwecz obraca całą pracę i nic sobie nie robi z groźnych spojrzeń.
Na wolności czują się świetnie. Lubią inne koty. Ich ewentualne syki olewają równo. Pies im w niczym nie przeszkadza. Co najwyżej omijają go trochę większym łukiem kiedy stoi.
Zdziczyły się. Uciekają ode mnie. Pogłaskać mogę tylko kiedy śpią. Powinny szybko znaleźć dom. Taki, w którym mniej kotów przypada na jednego człowieka.