Kolejny wypełniony zajęciami weekend. Goście przyjechali wcześniej niż się spodziewali (trudno w naszym wspaniałym kraju obliczyć czas przejazdu kilkuset kilometrów) i dojechaliśmy prawie w tym samym czasie. Udało nam się zrobić zakupy, ale przygotowywaliśmy jedzenie już wspólnie. Szybkie sałatki, przekąski i jakoś poszło

Koty wytulone i wymęczone (bo kto to widział, żeby tak późno iść spać

). Odsypialiśmy później wszyscy razem
Po wyjeżdzie gości i wstępnym odespaniu zamieniliśmy mieszkanie w suszarnię ziół. Jak zamykam oczy to ciągle widzę jakieś zielone coś... Tymianek już wysechł, mięta i bazylia są nieźle podsuszone, a wieczorem dorzuciłam jeszcze pokrzywę (znaleźliśmy miejsce, gdzie pokrzywa dopiero wyrosła i jest młodziuteńka, zieloniutka jak w maju

). Majeranek czeka jeszcze na zerwanie, ale deszcz nie pozwala mu wyschnąć... Dochodzę do wniosku, że od poniedziałku do piątku odpoczywamy po cięzkich weekendach...

Kuba jest coraz bardziej przytulaśny. Wczoraj sam, bez wołania i zachęcania przyszedł mi na kolana i zaczął mruczeć

To nie było w kuchni, nic nie jadłam, nic do jedzenia nie leżało na stole, nic smakowicie nie pachniało, Kuba nie był głodny

Coś dziwnego się z nim dzieje

Wieczorem znów przyszedł do mnie i nadstawiał się do głaskania. Może to zapach pokrzywy tak na niego działa
Rosen potwierdził swoją "niechęć" do mężczyzn. Wyraźnie odżył, kiedy goście wyjachali, ale myślę, że gdyby byli dłużej, to by się przełamał. Tża Rosen kocha, ale i tak jest "moim" kotem. Najczęściej do mnie przychodzi na pieszczoty, mnie zaczepia do zabawy, mi przynosi "upolowane" myszki. Najczęściej, ale nie zawsze. Za to jak wracamy do domu, to z Tżem Rosen bardziej czule się wita - sprawiedliwość musi być
