Otóż, dwa dni temu nad ranem Milka przyniosła do sypialni martwego dorosłego drozda...

. Widać uznała go za szczególną zdobycz, bo wyraźnie zadowolona z siebie, obudziła mnie głośnym miauczeniem. Zbladłam na myśl o reakcji Michała, gdy zobaczy
ptaka leżącego bez życia na dywaniku brzuszkiem do góry

.
Nie tracąc refleksu, zaczęłam jedną ręką głaskać Milę, równocześnie kontrolując czy Michał się nie obudził. Chwaliłam przy tym kotkę głośnym szeptem: "piękna duża
mysz, Miluniu, piękna duża
mysz!". Na szczęście Michał, nieświadomy ptasiego dramatu, spał snem sprawiedliwego

. Drugą ręką szybko podniosłam ptaka, cichutko otworzyłam szeroko drzwi balkonowe i wzięłam zamach, by odrzucić ptasie zwłoki jak najdalej w wysokie trawy naszej łąki.
Wyobraźcie sobie, że gdy drozd znalazł się w powietrzu, błyskawicznie odwrócił się z plecków na brzuszek, rozłożył skrzydła i fruuuuu poleciał

. Okazuje się, że skrzydlaty cwaniak udawał przed kotem, że nie żyje, a ja dałam się na to nabrać

.
Teraz trzymać mi tu kciuki, ciotki, żeby koty nie przynosiły do domu więcej ptaków (żywych lub martwych), albo robiły to zawsze podczas głębokiego snu wujka Michała
Miłego weekendu
