Martwię się

Wczoraj Biszkopciki wydawały się mieć słabszy dzień. Ożywione, owszem, popiskujące, ale ich zainteresowanie kierowało się głównie na ssanie moich palców, nie smoczków

Dziś jeden jest nadal hałaśliwy, ale drugi sprawia wrażenie ciut osowiałego, piszczy też słabiej... Gdy wzięłam do ręki jego i Czarną, zdałam sobie sprawę, jak bardzo jest lekki w porównaniu z nią.

Nakarmiłam, lulałam w dłoniach... wciąż przysypiał ssąc mi palce.

Nie wiem - biec do weta? Akurat on ma najładniejsze kupki.
Nie wiem, czy to efekt dzisiejszej pogody, czy wczorajszego braku zapału do jedzenia, czy też coś się dzieje złego...

Zjadł dziś lepiej niż wczoraj, może humor też mu wróci

Marmurek, Czarna i Szylkretka drą się wniebogłosy, a strzykawki mleka są po prostu wysysane. Drugi Biszkopt i Rudzielec też się awanturują, może mniej donośnie, ale za to więcej rozrabiają przy karmieniu. Smoczek nie, one muszą złapać coś innego i tyle. Trzeba do nich sporo cierpliwości.
Zresztą całe towarzystwo rozrabia. Otwarcie transportówki to eksplozja pisków, a właściwie to już prawie zrozumiałego miauczenia. Maluchy pełzają dookoła, wyglądają z legowiska, a Tośka w samym środku wylizuje im brzuszki. W miarę, jak karmię kolejne maluchy cichną, z chwilowymi nasileniami dźwięku, gdy wyjmuję z transportówki kolejnego. Co ciekawe, piszczy nie on, ale jego rodzeństwo - reagują wrzaskiem na sam zapach mojej dłoni. Wreszcie z gniazdka słychać tylko zadowolone mruczenie... Dodam, że Tośka wylizuje małe coraz lepiej - obserwowałam, jak masowała Marmurka i sprzątała zaraz efekty działalności - zupełnie jak prawdziwa mama

Chciałabym mieć wagę

Moja kuchenna odmierza suwakiem i ciężarkami, nie nadaje się do ważenia kociaków, a nikt, kogo znam, nie może mi pożyczyć elektronicznej

A z innych historii, to dziś mama zadzwoniła do mnie do pracy cała roztrzęsiona. Wstała dość późno, nakarmiła maluchy (bo właśnie wypadała pora ich drugiego śniadania) i odkryła z przerażeniem, że zniknął Srebro. Przeszukała pokój, potem kuchnie i drugi pokój. Gdy nie znalazła kota w mojej kanapie, ani w szafie w przedpokoju, zaczęła dzwonić. Ojciec Srebra rano nie widział. Ja owszem - o 5.20, gdy wstałam, zamknęłam go w mamy pokoju, by po pierwsze nie właził mi pod ręce, gdy zacznę szykować mleko dla maluchów domagając się mizianek, a po drugie, by nie prowokować dyskusji między nim i Huanem, bo są, z racje tego, że bierze w nich udział pies, dosyć hałaśliwe. Zamknęłam więc kolegę Srebro w mamy pokoju.

A kot zniknął. Pokój był zamknięty, gdy ja wychodziłam i tata, wyjście na balkon też było zamknięte... No zdematerializowało się kocisko.

Mama była już tak zdenerwowana, że zwolniłam się z pracy i pobiegłam do domu szukać zguby.
I co?
Ano weszłam do domu, do pokoju, zajrzałam pod stół i... Srebro spał sobie spokojnie na krześle. Jedynym, którego moja mama nie ruszyła przy poszukiwaniach.
Mam cztery godziny do odrobienia i jutro kolejne będą, bo rodzice jadą za miasto - muszę maluchy karmić.
Aha, kupiłam Sudocrem. Ale obczytałam skład i zaczęłam się martwić - czy takie małe kociaki mogą mieć tym smarowana skórę? One się wzajemnie liżą i ssą... Nie zaszkodzi?
Zapomniałam dodać - małe przy ssaniu palców dość mocno szczypią. mam wrażenie, że pojawiły się ząbki - te malutkie siekacze z przodu...