Tydzień temu, w niedzielę po południu, alarmujący telefon - kotka, która się okociła została pobita, maluchy zamordowane. Akurat byłam na spacerze nad Maltą, biegiem do wetki poprosić, aby poczekała na nas w gabinecie i biegiem do domu po samochód, transporter i na Orła po kotkę. Kotka jak szmatka dała się ułożyć w transporterku, obrażeń zewnętrznych brak.
U weta nie stwierdzono pobicia, tylko skrajne odwodnienie, temp. 40,1 oraz martwicę części języka. Kota została nawodniona i oddała krew do badań. Wyniki ok, mocznicy nie ma, więc walczymy dalej. Dodatkowo ciekło kotce z oczu i widoczne były trzecie powieki (lub "syndrom trzeciego oka"

)
Po kilku kroplówkach i lekach kotka zaczęła samodzielnie jeść i widać, że wraca do formy.
Podejrzewamy, że kotka straciła kociaki w "naturalny" sposób - była zbyt słaba, aby je wykarmić. Martwica języka to albo efekt polizania czegoś, albo po kocim katarze. Przez ból i temperaturę nie mogła jeść. Wystarczyło kilka dni i kotka ma się o wiele lepiej. Część języczka odpadnie, ale pozostanie wystarczająco dużo, aby kotka mogła sobie poradzić. Gdy jej stan będzie stabilny, wystarylizujemy.
A oto i ona

---
Ponadto znów mamy "przygodę" na Politechnice, a konkretnie na Berdychowie. Miało być już tam czysto, a znów mamy 3 kociaki z dwóch miotów, zgłoszenie o kolejnych dwóch, dwie kotki już wysterylizowane, ale chyba 4 czekające w kolejce
