
ASK@ czy „neonizm” jest zaraźliwy?
Właśnie migrena marnuje mi drugi dzień dwudniowego urlopu, który wzięłam, żeby pozałatwiać sprawy rodzinne poza Warszawą.
I co?
Najpierw Borys, potem Alma...
Dziś wywlokłam się na jakieś zakupy na bazarek... Idę i patrzę... straż miejska wchodzi do administracji z transporterem. No to idę za nimi, oczywiście. Transporter w rękach sm nie wróży nic dobrego dla kota.
I co się okazało?
Ktoś podrzucił malusie kociątko do administracji. Nikt z co najmniej kilkunastu pracujących tam osób nie mógł maluszka przygarnąć. Jedyne, co udało im się wyprodukować we wspaniałych głowach, to wezwanie straży, żeby odwiozła malca na Paluch. A że dobrzy ludzie z nich są i miłujący zwierzątka, wymiętolili malucha ile się dało i napoili obficie krowim mlekiem. No przecież miłosierni są. Niech mu to mleko na zdrowie pójdzie w tej drodze do szczęścia.
Potem jedna z nich mnie goniła, że dozorczyni jednego z bloków chce tego kota na wieś. PIF! PAF!
Strażnikom wyraźnie odmalowała się ulga twarzach, że nie muszą wieźć tam tej drobinki.
Dzieciak jest oczywiście u mnie. Niech nikt nie pyta w jakim jest kolorze...

Malunia dziewczynka. Jeszcze mniejsza niż Borys i Alma. Może nie młodsza, ale na pewno chudsza. Słodka przylepka.
Ma rozpulchnione jelitka. Mam nadzieję, że to od mleka. W każdym razie apetyt ma, wie do czego służy kuweta. Siedzi w kuchni w dużym transporterze z własnym węzełkiem sanitarnym. Borys i Alma zostali zaszczepieni.
Obfocę ją, jak trochę przejrzę na oczy...
Ma na imię Sonia.