Pierwsza doba za nami.
Jak na razie na stronie plusów jest tylko jeden kupalek, uzyskany od rudzielca. Za to wszystkie chętnie i obficie siurają.
Wśród maluchów pewne indywidualności.
Największe, białobure, to chłopiec. Krzyczy głośno gdy weźmie się go do reki, ale karmiony wsuwa chętnie, pracując łapkami.
Czarne przede wszystkim śpi. Ożywia się dopiero ze smakiem mleczka w pysiu i zaczyna cycać.
Mała szylka je najzachłanniej - próbuje ogryzać strzykawkę.
Rude i biszkopty... Z nimi jest problem. Marudzą, może nie za głośno, ale uparcie, pełzają w kółeczko, ale jeść ze strzykawki... to nie w ich stylu. Trzeba kilku prób, by się przypięły i zaskoczyły, szczególnie biszkopcięta.
W ogóle z karmieniem w klasyczny sposób, z kociakiem na kolanach, były problemy. Małe biszkopty wolały odczołgać się jak najdalej, niż skupić na wchłanianiu mleczka. Wpadłam więc na pomysł, by stawiać sobie transportówkę na kolanach i karmić małe niejako "w gnieździe". Owszem, biszkopty zdecydowały się jeść przy takiej obsłudze. Za to całe towarzystwo, mimo ręczniczków i wycierania, jest już posklejane na futerku od kropel mleka.
Pierwsza runda, to w ogóle przeżycie hardcorowe. Zaczynam od czarnuszka. Przysysa się do strzykawki, głośno cmoka, wręcz wysysa mleko. W międzyczasie na ręce włażą mi biszkopty i próbują odepchnąć brata/siostrę (wciąż nie ustaliłam na pewno, kim jest), od źródełka. Za to, gdy następna porcja wędruje do ich pysi, odpychają się, odsuwają i zaczynają wędrować w kółeczko. Próbuję je przyhamować, wcisnąć choć parę kropel, a w międzyczasie do strzykawki przysysa się białobury, a po nim szylkrecia. Dodam, że piski wibrują w uszach,a całe towarzystwo, nie zajęte w danym momencie strzykawką, cyca się wzajemnie. Druga runda jest już spokojniejsza, a trzecia kończy się kupką śpiących kociaków, sennie coś pomlaskujacych do siebie.
Zrobiłam dziś rundę po sklepach, ale zakupiona butelka ze smoczkiem jest po prostu za duża. Choć liczę, że szylkrecia da się namówić na tak duże źródełko jedzenia

A tak w ogóle to zaskoczyła mnie dziś wieczorem Tośka. Ni z tego, ni z owego nagle wmeldowała się pomiędzy maluchy. Jeszcze nie zaczęła ich wylizywać, ale, gdy karmiłam, próbowała złapać w zęby i zabrać jedno z popiskujących. Nie wiem tylko, czy chciała je zabrać ode mnie, czy też uspokoić denerwujące piski, bo na przemian pomrukiwała coś wyraźnie uspokajającego i burczała zdenerwowana.
Zobaczymy. Akurat Tośki nie wliczałam w potencjalne ciotki, ale... oby miała chęć choć trochę się zająć maluszkami...