Tak jak napisała Legnica wątek miał na celu pozyskanie jakichś informacji, względnie być może znalezienie jakiegoś dawcy z Wrocławia, czy okolic, tak by na cito cito,a nie po 9h czy więcej mieć krew. Może temat jest źle skonstruowany, przepraszam. Dostaliśmy tydzień jakby w prezencie więc staram się dowiedzieć czegokolwiek i skonsultować wyniki i przebieg choroby z różnymi zarówno specjalistami jak i po prostu z innymi kociarzami bo być może ktoś miał podobny bądź taki sam przypadek i mógłby coś doradzić. Wątek powstał na chwilę po rozmowie z weterynarzem, może chaos, może nieład.. ale tutaj działają emocje i impuls.
Byłam dziś u weta między innymi po zamówiony convalescence i na konsultacje. Ja przychodzę, a lekarza nie ma

była tylko przemiła 'asystentka'/'młoda pani weterynarz' (?). Rozmawiałam z nią ok godziny, na wszystkie wątpliwości oraz pytania, które skrzętnie spisałam korzystając z rad oraz sugestii różnych forumowiczów zarówno z miau.pl jak i innych odpowiedziała. I nie jestem mądrzejsza ani o ciut. Dla mnie nigdy nie będzie właściwego momentu na podjęcie tej okropnej decyzji by pozwolić mu odejść. Transfuzja (o ile przy niej nie zejdzie) pomoże doraźnie na 3-4tygodnie (jak dobrze pójdzie) i później co.. następna transfuzja? i następna? i następna? jak dla mnie to duża męczarnia i sztuczne utrzymywanie przy życiu na siłę.. Spytałam - gdzie jest ta granica kiedy trzeba podjąć tak trudną decyzję, ponieważ ja jej nie mam - usłyszałam, że to sprawa indywidualna dla każdego wiadomo.. ale, jeśli zwierz nie czerpie już żadnej przyjemności z życia, to chyba jest właściwy czas. Ja widzę i czuję, że Hugo się męczy. Wczoraj przesiedział pod łóżkiem wieczór. TZ wyciągnął go, ale w nocy znowu wlazł pod łóżko i tam siedział. Jak wróciłam z pracy kot czekał przy drzwiach jak zawsze.. (choć ostatnimi czasy leżał na fotelu i nie było żadnej reakcji na to, że wróciłam) położyliśmy się do wyrka. Wtuliłam w niego twarz i miziałam to moje biedne wychudzone kocisko, a jego oczy były tak dalekie, tak smutne.. Padłam, wycieńczona nie wiem kiedy, budzę się i kota nie ma. Patrzę, zaglądam, NIE MA! No wszystkie zakamarki - nie ma! Prawie zeszłam na zawał.. Przekopałam cały pokój wzdłuż i wszerz, zrobiłam prawie trzecią wojnę światową i kota dalej nie ma. Wykopałam go po długim czasie i rozpaczliwych sms'ach do TZ'a że kot się schował i zniknął spod drugiego łóżka wciśniętego w ścianę i szafkę, schowany tak, że gdyby nie pomysłowość TZ'a to nie wiem czy bym go znalazła. Zaryczana wyciągnęłam to moje futro wyprzytulałam.. Zdaje mi się, albo omamy już mam, sama nie wiem, że kot jakoś dziwnie ciężko oddycha. Dziś nie jestem gotowa na ten krok.. może w sobotę.
