mój wet był wielokrotnie nagradzany za swoją działalność, jest świetnym i wrażliwym lekarzem i człowiekiem. A mój kot był prawdopodobnie najszczęśliwszym kotem na świecie, daliśmy mu przepiękne pięć lat, przychodził codziennie zjeść, połasić się, spał ze mną w łóżku, zimował u nas, tylko na wiosnę i lato "marcował", resztę czasu spędzał w domu. Nie oddalał się bardzo od domu a najśmieszniejsze i najtragiczniejsze jest to, że potrącił go jakiś ... w uliczce gdzie nie ma nawet asfaltu i stoi pięć domów na krzyż. Przeżyłam jego stratę bardzo ale wiem, że był szczęśliwy, nigdy nie był głodny i nigdy nie było mu zimno. Nigdy nie chorował, z najmniejszym kichnięciem lądował u weta żeby upewnić się, że nic mu nie jest. Kiedyś ugryzł go kot i gdyby nie my - umarłby gdzieś na polu. Wiem, że dałam mu WSZYSTKO. Oddałam mu całą siebie, a teraz chcę dać wszystko innemu kotu, bo kocham te zwierzęta nad życie.
http://img143.imageshack.us/i/zdjcie011r.jpg/Przepraszam za OT, dość o moim kocie.
Edit: Jestem w stanie zapewnić kotu bezpieczniejszy i szczęśliwszy dom niż większość ludzi :/ przestańcie mnie oceniać, jestem dorosłą kobietą a nie gówniarą i wiem co dla kota jest dobre. Chciałam żeby żył pół-dziko i WIEM, że był szczęśliwy. NICZEGO mu nie brakowało. Pomogłam już wielu zwierzętom, ostatnio zmusiłam mamę, żeby przygarnęła psa, który do nas zajrzał dwa razy (mama nie chciała bo kilka miesięcy wcześniej odszedł nasz pies, który miał 18 lat) i teraz moja mama nie rozstaje się z Tolką.
Nie rozumiem tych pouczających komentarzy - jestem dobrym człowiekiem, który oddaje serce zwierzętom każdego dnia, a mimo to, krytykujecie mnie, są ludzie gorsi ode mnie, którzy pastwią się nad zwierzętami, testują na nich kosmetyki, zabijają, żywcem obdzierają ze skóry... a ja, która zapewniam zwierzakowi dom jestem mimo to krytykowana. Dziwny jest ten świat.
Pozwólcie, że w skrócie opowiem wam historię: mój sąsiad miał ratlerka - nazywał się Brutus. Brutus czasem wychodził sobie na ulicę połazić z okolicznymi psami ale zawsze był na widoku. Pewnego dnia jakaś suka miała ruję (u kolejnego sąsiada) i również była spuszczona i latała po podwórzu. Brutus - jak każdy normalny pies - poleciał do niej. Suka była naprawdę duża, sięgała łbem powyżej mojego biodra (mam jakieś 165) a Brutus - ratlerek (to mówi samo za siebie) nawet by do niej nie dosięgnął, szczególnie, że ona mu też nie ułatwiała. Wiecie co zrobił właściciel suki? Zatłukł małego ratlerka jakimś kijem na śmierć. I wyrzucił gdzieś ciało...