Witam wszystkich.
No to mialam ciekawa noc. Tak kolo polnocy koty me drogie dostaly wolowinke do zjedzenia. Boruta normalnie zjadl i jak wychodzil z kuchni to zaczal sie dusic. Najpierw myslalam, ze moze zakrztusil sie miesem. Patrzylam zszokowana, bo przeciez juz kolo dwoch miesiecy nie mial ataku. Doszedl jeszcze do lazienki i tam padl. To byl atak. Duszenie sie, siny jezyk, zsikal sie, z pyska kapala krew ze slina. Wsadzilam mu rurke z tlenem do pyska ktora on gryzl. Mial bardzo napiete miesnie, byl caly sztywny i jak w pewnym momencie miesnie sie rozluznily to myslalam, ze juz po wszystkim

jednak patrze a on oczami mruga. Zyje. Potrzymalam to rurke jeszcze kilka minut i jak wydawal mi sie w miare spokojny to poszlam sie ubierac. Minuta bez tlenu i atak wrocil, zaczal sie dusic, znow sie zsikal i jszcze kupe zrobil, jezyk chyba sobie przygryzl bo z pyska krew leciala. Strasznie to wygladalo. Zadzwonilam do lecznicy czy moze ten kto ma dyzur ma samochod, ale niestety. Jednak lekarka zadzwonila po druga (w pol do pierwszej w nocy) i ta druga przyjechala po mnie. W lecznicy Boruta od razu poszedl pod tlen.
No i to tyle. Zyje. Dlaczego mial atak? Nie wiem. Rozmawaialam dzis rano z nasza doktor Dominika, jednak ona obejrzy go dopiero jutro. Troche to wygladalo jak atak padaczkowy
A w domu Budrys sypia razem z ta mala koteczka

. Uwielbiaja sie po prostu, a ja nie moge miec trzeciego kota. I tak mi jakos dziwnie, bo tak jakby Boruta wyczul, ze tamta dwojka tak sie lubi, jakby sie usuwal w cien... A z niego jest kaleka, on sie nie moze tak bawic. Tak mi go straszni zal. Nawet nie wiem czy sie meczy. Jezeli zycie jest dla niego meczarnia, jesli go cos boli, to przeciez tak nie mozna. Pamietam jak byl u Katy to biegal za Mefitofelesem i zaczepial go do zabawy. A u mnie 90% lezy albo w lazazience albo na balkonie. Tylko jak go Budrys zaczepial to troszke sie bawil. Czy tak juz zawsze bedzie? Czy ja go mecze? Do dupy to zycie. Glupie te mysli, co??