Agn pisze:
Casica - nie odpowiem na Twoje PW - gdyż to obraźliwe porównanie wyszło od Ciebie.
Nie odpowiem, gdyż nie mogę scalić w jedność tego chóralnego naigrawania się z 'anielskości', w którym uczestniczysz z widoczną radością, z tymi PW, które od kilku tygodni wymieniamy między sobą. Bo kto tu na forum uwierzy, że piszemy ze sobą od jakiegoś czasu - po początkowej rezerwie - ciepło i z sympatią, choć różniąc się radykalnie w pewnych kwestiach.
Nie odpowiem, bo publicznie potrafisz mi przyłożyć jak zawsze za ilość kotów, a jednocześnie równie publicznie wykazujesz zrozumienie dla domów, które są także mocno zakocone.
Nie odpowiem również, bo Twoje forumowe ataki na mnie, będące ostre i bezlitosne, stają się podłożem uciechy takich osób, jak Femka, a Ty nie protestujesz przeciwko temu.
A jednak odpowiadasz. Trudno zresztą, żebym ja z kolei nie odpowiedziała na Twoją pw, a następnie komentarz do mojej. Nie zauważyłam w swoich wypowiedziach nic, co można by uznać za wyszydzanie, naigrywanie się czy podobne. Nie myl proszę krytyki z wyszydzaniem. Nie wiem kto na forum uwierzy, że wymieniamy pw, pewnie te osoby, które mnie znają, uwierzą. Nie zgadzając się z kimś w określonej kwestii, potrafię z tą samą osobą rozmawiać normalnie na inne tematy, a nawet taką osobę lubić. Lubienie kogoś, nie oznacza bowiem automatycznie przyjmowania poglądów i udzielania ślepego poparcia, przynajmniej nie dla mnie. Potrafię te kwestie oddzielić. Więc nie rozumiem naprawdę jakiegoś zdziwienia. W wielu wątkach, m.in. w Twoim od dawna odpuszczałam sobie wypowiedzi co wcale nie znaczy, że nie miałam ochoty, albo że zgadzałam się z wyrażanymi tutaj poglądami.
Zauważyłam, że każdy, kto ośmieli się skrytykować (nawet po części) to co robisz jest traktowany jako wróg. A może powinnaś się zastanowić, że czasem krytyka nie wynika z jakiejś irracjonalnej nienawiści, z chęci dokopania, z chęci znęcania się tylko z czegoś innego? Nie ukrywam, że po naszej korespondencji spojrzałam na Ciebie inaczej, w sensie jak na człowieka, nie zmieniło to jednak mojego stosunku do podstawowego problemu czyli zbieractwa, o czym doskonale wiesz. Napisałam zresztą, że nie chcę się z Tobą spierać. Zbieractwo ma różne formy, jedne bardziej ucywilizowane, inne mniej, jak myślę z czasem wszystkie staja się mniej, taka jest po prostu kolej rzeczy.
Ostatnio bardzo zaostrzasz swoje stanowisko, jak mniemam pod wpływem krytyki, której coraz więcej. Może warto się nad tym zastanowić? Bo przecież skądś się ona bierze, z czegoś wynika. Wcale niekoniecznie z czystej złośliwości.
Wstępniak z tej części wątku nie pobudził mnie do płaczu, do myślenia tak. To co wyczytałam jest bardzo smutne, a jednocześnie świadczy o jakimś syndromie, jakimś zespole uzależnienia, jak byśmy tego nie nazwali, coś jest mocno nie tak. Bo „zbieracz” – poprzestańmy na tym słowie, bo jakoś to określić trzeba, więc będzie wygodniej; zbieracz to sposób myślenia. Wcale nie musi być brudny, bezduszny, nie przejmować się podopiecznymi, nie musi. To przychodzi z czasem, po przekroczeniu jakiejś bariery. Osobiście wcale Ci nie życzę, żebyś ja przekroczyła, obawiam się jednak, że jeśli będziesz konsekwentnie brnąć dalej, źle się to skończy. A w tym, co napisałaś brzmią tony bardzo niepokojące. To już jest cała ideologia dobudowana do sytuacji.
No i to, nie ukrywam, że kilka razy kasowałam post napisany w Twoim wątku.
Agn pisze:
Nie muszę pisać, że jestem zdruzgotana. Mam do siebie ogromny żal, że nie wzięłam Fuksji zaraz, jak tylko dostałam pytanie o to, czy mogłabym się nią zająć. Chciałam być odpowiedzialna i rozsądna, nie brać 'tyle' kotów.
Dlaczego mam wrażenie, że za każdym razem, gdy wykazuję się takim 'rozsądkiem', umiera kot, którego rozsądek dotyczył...
Agn pisze:Przy następnym kocie, nie będę 'rozsądna'...
Przy następnym kocie zaufam swojej intuicji, która przy Fuksji już w zimą mówiła mi 'weź ją'. Wtedy wystraszyłam się - ilości kotów w ogóle, ilości kotów pieluchowych, które miałabym pod opieką. Wtedy uznawałam argument moich oponentów, że 'już mam za dużo kotów'.
Miałam szansę by akurat tego kota postarać się uratować i stchórzyłam wtedy, gdy były jeszcze na to szanse...
Nie, nie zadręczam się i nie umartwiam. Oceniam rzeczowo, wg moich kryteriów dane, które otrzymałam. Już nigdy nie zgodzę się na to, by domniemany rozsądek moich oponentów tak bardzo zaważył na moich decyzjach. Przestanę się doszukiwać racji w tym, co czasami piszą mi ludzie, którzy nie zgadzają się ze słusznością tego, co robię. I może dzięki temu, jakiś kot będzie mógł żyć dłużej. A przynajmniej ja będę wiedziała, że spróbowałam dać temu kotu taką szansę.
To wszystko bardzo znamienne, nie waham się użyć określenia charakterystyczne. Nie każdy kot powinien żyć dłużej.
Agn pisze: Prosta ideologia [wykręt według niektórych] - koty, które mają z jakiegoś względu 'wskazanie do eutanazji' mają mieć choć przez chwilę dom. Do tego dochodzi czysty pragmatyczny powód - nie da się opiekować takimi kotami spędzając z nimi nawet osiem godzin dziennie, tak jak pracując na etacie w schronisku. Z założenia, nie o to mi chodziło, nie to było moim celem i zamiarem.
Nie jestem zwolenniczką uporczywej terapii, siłowego karmienia, ratowania za wszelką cenę. Dla mnie takim przypadkiem była np. mała Io, nigdy nie zrozumiem po co ktoś wysłał to skazane na śmierć kocię na drugi koniec Polski po to, żeby umierało dłużej, a w efekcie udusiło się w nocy w bólu i męce. Hospicjum dla zwierząt postrzegałabym zupełnie inaczej. Oczywiście antropomorfizujemy nasze zwierzęta, ale żebyśmy się nie wiem jak starali one nie rozumieją cierpienia tak jak rozumie je człowiek. Cierpią nie rozumiejąc czemu cierpią, cierpią i boją się, podtrzymywanie tego strachu jest okrucieństwem. Owszem warto walczyć gdy jest szansa na wyleczenie, ale gdy takiej szansy nie ma? Uważam, że wówczas robimy to dla siebie, wcale nie dla nich.
Agn pisze: Ale nie piszcie publicznie - spotka Was zarzut o wspieranie moralne zbieractwa, o nakręcanie spirali 'chory kotek w dom - pochwała na forum'. Zostaniecie nazwani 'chórkiem', który bezmyślnie wstawia aniołki, a zazdrość o taką formę docenienia narazi Was na kpinę i poniżenie.
Nienazwane nie oznacza nie istniejące.