Barba50, super zdjęcia.

Nie trzeba mieć obiekcji przed wklejaniem fotek swoich kotów, bo to wątek nasz i NASZYCH GOŚCI.
Kasiu, sytuacja jest opanowana o tyle, że koty są bezpieczne. Pola nie jest do końca szczęśliwa, ale - ja jej nie oddam.
Wczoraj strzygliśmy ją. Ja i mąż. Swoim zwyczajem wiła się jak piskorz. Staramy się być delikatni i stanowczy, bo w innym przypadku zostaje wet i narkoza. Tak było i tym razem. Nagle Piotrkowi wlazło sporo puchu do nosa i poszedł przemyć twarz. W tym momenice uwolniona nagle kotka wbiła mi się pazurkami w policzek i... pooooojeeeechała... Miałam szczęście, bo tym razem była to jedna opancerzona łapka. Parę miesięcy temu Polcia zawiesiła mi się na twarzy.
Czy się wkurzyłam? Nie. Po prostu po raz kolejny zrozumiałam, że ja tej dzikuski oddać nie mogę. Popłakałam sobie, potem przytuliłam, wygłaskałam i kwita. Nie jestem najlepszą opiekunką pod słońcem, ale śmiem twierdzić, że gdyby Pola trafiła do innego domu, to - niestety - w 9 przypadkach na 10, w efekcie takiej akcji, znalazłaby się z powrotem na ulicy. Nie wiem, na jakiego kociarza musiałabym trafić, by po rozoraniu mu twarzy kotka nadal mogła z nim mieszkać i nadal była poddawana zabiegom pielęgnacyjnym. Nie jest w pełni szczęśliwa, bo nie jest swobodna. Ale ma u nas zapewnione bezpieczeństwo i miłość.
Swój dom dla niej oceniam na 3+, ale wiem, że gdzie indziej z jej charakterem mogłaby zbyt długo nie pobyć.
Poza tym, jest urocza i kochana. Pieszczotka i księżniczka. Dama. Uwielbiam ją mimo wszystko, a już mój mąż kompletnie stracił dla niej rozum.
Co do pracy... Wciąż jeszcze szukam w Polsce, ale - proszę Boga by nie znaleźć.
Jakoś tak z obowiązku dzwonię do szkół i rozsyłam cv, wątpiąc mocno w to, co czynię.
Załóżmy, że dostanę pracę. I się zacznie: pierońsko roszczeniowi rodzice i dzieciaczki wychowywane bezstresowo, które (nie oszukujmy się) w 90% nie mają najbledszego pojęcia o świecie pozakomputerowym, a w rodzinach uchodzą za najprawdziwszych geniuszy; masa klasówek, lektur, przygotowywanie każdej lekcji, protokołowania, papierów, robienie awansu, sprawozdań, konspektów, siedzenie w paragrafach prawa oświatowego, eksploatowanie mojej osoby do granic możliwości, bo "młoda, przed awansem i bezdzietna", zwalanie na mnie najczarniejszej roboty (najtrudniejsze klasy, których nikt ze "starszyzny" nie chce, darmowe prowadzenie terpii, darmowe zajęcia dodatkowe), bo - znów - "młoda, bezdzietna, przed awansem" i "a co ona ma do roboty". A to wszystko za - jeśli mi się poszczęści - 1500 zł.
Zero oszczędności, wyjazdów. Zero dokształcania (chyba, że w oświacie, bo na co innego nie będzie pieniędzy). Liczenie się z każdziuteńkim groszem i planowanie "w przyszłym miesiącu kupię sobie książkę". Bezustanne modlitwy, by się nie rozchorować, bo na konkretniejsze wizyty u specjalistów nie ma kasy. Poczucie braku bezpieczeństwa finansowego, akceptacji w społeczeństwie i ciężar ogromnej odpowiedzialności za życie i zdrowie cudzych dzieci. Jak trafię do szkoły z wieczorówką, znów będę miała ze dwa wychowawstwa i będę wracać do domu po 20.00, wychodząc z niego po 7.00. Dom znów stanie się hotelem.
W szkole średniej będę osobiście odpowiedzialna za wyniki matur nawet najgorszych, najbardziej leniwych i wulgarnych zakapiorów. Będę musiała uczynić coś, by wszyscy zdali, a wynik był powyżej średniej wojewódzkiej. Inaczej - dyrektor wyciągnie konsekwencje. Dotąd mi się to udawało, ale nie chcę czuć dłużej na sobie tego ciężaru. Mam dosyć.
Jeśli się poszczęści - w pokoju nauczycielskim atmosfera będzie poprawna. Jeśli nie - znów trafię na upokarzanie, agresję, wulgarność dyrektora, któremu będzie się wydawało, że z "młodą i bezdzietną" można robić wszystko.
Co mnie trzyma w tym zawodzie? Lęk przed zmianami. Tak, jak większość nauczycieli.
Kasiu, rozmawiałam z przedstawicielką firmy, z której mogę wyjechać do Niemiec. Nie wiem, gdzie znalazłaby się dla mnie osoba, którą mogłabym się zająć. Ponieważ jestem logopedą, będą szukać kogoś, komu mogłabym pomóc. Po wylewie, udarze, wypadku. Nie wiem zatem, gdzie pojadę. Jeśli będę miała jakiś wybór, pewnie skuszę się na okolice Essen, by mieć przy sobie życzliwą duszę.
Kusi mnie bardzo rozpoczęcie tam kursów na opiekunkę środowiskową lub opiekunkę medyczną. Tylko o język się straszliwie boję... Uffffff, wygadałam się. Cieszę się, że przynajmniej tutaj mogę, bo w domu znają moje problemy na wylot.
