» Nie lip 11, 2010 20:40
Re: ex-exmitki - Kukułki
Obiecane Balbisia-story:
W grudniu ubiegłego roku Ptysiek był pełnojajecznym kocurem, a Bisia... 100% kocicą. Dlatego postawiłam warunek, że przynajmniej jedno, zanim do mnie trafią, musi przejść do kategorii uniseks. Ptyś kategorycznie nie kwalifikował się do jakichkolwiek zabiegów w znieczuleniu. Bisia miała całkiem dobre wyniki, więc los padł na nią. Plan był taki: sterylka, a potem przerzut. Oczywiście prosty plan nie byłby sobą, gdyby się nie skomplikował. Kota, choć młoda, miała masakrę paszczękową i pusty oczodół. Na logikę wychodziło, że przy jednej narkozie zrobi się całokształt. Ale nie. ZiM opłaca tylko sterylki. Ubiegłego grudnia pewnie teraz już nikt nie pamięta. Przypomnę - zasypało nas śniegiem. Zabieg zaplanowany na piątek - dzwonię, smsuję, co się da. Zabieg się nie odbędzie, bo zasypało samochody, bo jest zimno i samochody nie odpaliły, w końcu, bo Bisia dostała swoją pierwszą rujkę. Nagle wiadomość w poniedziałek - Bisia wysterylizowana. Pozostałych zabiegów nie wykonano, bo nikt nie zapłacił. To się umawiamy, że przejmę kotkę po świętach, żeby doszła do siebie. Kolejne serie telefonów i smsów w sylwestra. W końcu się dowiaduję, że Bisia była kilka dni na kroplówkach, że nie mogła się wybudzić z narkozy i ciągle jest leczona, więc może jeszcze nie. Grzeczna jestem, choć zaczynam się gotować w środku, bo już wiem, w jakim stanie przejęłam Ptyśka, którego właśnie leczę. Ustalamy, że dla dobra sprawy nic na miau nie piszemy. Robię się marudna - ciągle się o Bisię pytam. W któryś kolejny weekend dowiaduję się, że Bisi nie da się złapać, bo lata po jakichś rurach czy czymś pod sufitem. Kończy się metodą na zmęczenie - wysyłam sms co parę godzin. Efekt jest. 11 stycznia dokładnie pół roku temu, wreszcie informacja, że mogę po nią przyjechać. Przywiozła sobie kotkę-znikotkę. Potwornie przestraszona. Smrodzi na szczęście tylko przez kilka dni i natychmiast wie, co to kuweta. Zamieszkuje pod moim łóżkiem na kilka tygodni. Ma tam swoją kuwetę. Miski z jedzeniem też tam wstawiam. Nie wychodzi. Jak jej wrzucić zabawkę, to się bawi. I tyle. Dopiero po wielu tygodniach, chyba w marcu, Bisia zaczyna korzystać ze wspólnej kuwety i przychodzić na jedzenie do kuchni. Do dzisiaj ucieka, gdy wyciągam do niej rękę i nie daje się łapać, chyba że siłą. Akceptuje tylko Ptysia. Łasika się boi, bo ten ją goni, jak ona ucieka (no instynkt - jak gonią, to trzeba uciekać, jak coś ucieka, to trzeba gonić). Do dzisiaj też ma syf w paszczęce i nie obejrzany oczodół (bo na żywca nie dała). I te właśnie zabiegi czekają ją w najbliższy piątek. Czasami wydaje mi się, że ona na swój sposób mnie lubi...