A dzisiaj...
Rano byłam z kotami u wetki.
Przyszłam i uszykowałam sobie śniadanie i już miałam ugryźć i telefon.
Ania, trzeba jechać sprawdzić, bo podobno kot leży na chodniku i jest odwodniony itd...
Jak trza to trza, śniadanie może jeszcze do południa poczekać.
W auto i jadę.
Zajeżdżam na wskazane miejsce, mniej więcej, z zaparkowaniem problem, bo aut pełno na całej długości ulicy po jednej i drugiej stronie..
Znalazłam miejsce...
idę i rozglądam się za leżącym kotem.
Uszłam kawałek i widzę pod autem leży burasek. Już się zabieram za niego, i słyszę obok mnie co ja chce zrobić?
A ja, że do lekarza trzeba go zabrać, a po co pani odpowiada?
Przecież on jest zdrowy.
Ja zdębiałam.
Kot leży pod autem i sie nie rusza a tu tekst, ze zdrowy, bo przed chwilka był u niej w sklepie i go głaskała i dawała jeść.
To ja dalej drążę temat.
A skąd on się wziął?
Pani na to, że wczoraj go ktoś podrzucił.
Znowu dzwonię do miauczy kotek i co w takim układzie dalej robimy. Madzia na to żebym go zabrała i przetrzymała do jej powrotu.
Wsadziliśmy go do kontenerka i pojechałam do naszej wetki, bo tak sobie pomyślałam, że może być karmiąca.
Wetka zrobiła oględziny i koteczka tak na oko 6-7 miesięcy, bardzo przytulaśna i ewidentnie wywalona z domu. Nie jest karmiąca, ma zapalenie gardła i dostała antybiotyk-Betamox. Dostała też ivomec do uszu, chociaż pod mikroskopem wetka sprawdziła i nie widziała świerzba, ale może być głębiej, bo uszy zaczerwienione.
A to nasza panienka
