Witam, podepnę się pod ten temat, jako że jestem nowa i nie chcę robić ,,śmietnika" i powtórek na forum.
Mój problem jest taki, mam kotkę [Yunę] adoptowaną ze schroniska jakieś dwa lata temu. Zawsze była w domu, typowy domowy kot. Przez ostatnie dwa miesiące - z powodu moich problemów zdrowotnych - była ona trzymana w drugim pokoju i miała tam otwarte okno by wychodzić na dwór etc. O dziwo zaprzyjaźniła się z psami na podwórku (a jednym z psów jest pies myśliwski który nigdy kotów nie lubił - mimo to, teraz na siebie większej uwagi nie zwracają). No i z tego co wiem latała sobie po dworze gdzie tylko chciała i tyle ile chciała - więc miała też na pewno styczność z innymi kotami. Bynajmniej tak mi się wydaje (bo nie chodziłam za nią krok w krok). Jakiś tydzień temu postanowiłam, że już wszystko jest okey u mnie i czas na powrót Yuny do domu. Wykąpaliśmy ją etc. Wszystko było dobrze, spała z nami (mną i moim chłopakiem) cały czas się tuliła, nawet za bardzo nie chciała wychodzić na dwór (wcześniej było tak, że jak tylko drzwi się otworzyły to Yuna leciała albo na strych, albo do piwnicy i na dwór). Tylko moja siostra wyjechała dziś z chłopakiem na wakacje na tydzień. Nie miała z kim zostawić swojego tak około 4-5 miesięcznego kociaka [Tajgera]. Więc zgodziłam się, z nadzieją że jakoś dam sobie radę i przywiozła mi go wczoraj pod wieczór. Ale chyba jednak nie dam.

Wczoraj jak tylko Yuna zobaczyła Tajgera zjeżyła się cała i zaczęła... wyć (nie umiem inaczej tego nazwać, takie bardzo głośne niezadowolone miauczenie). Mały się przestraszył oczywiście. Bojąc się konfrontacji zamknęłam Yunę w transporterze, żeby się na niego nie rzuciła no i żeby mały mógł się niejako oswoić z mieszkaniem (już w nim bywał, ale wtedy akurat Yuna była na dworze). Kiedy mały zaczął być pewniejszy siebie - nie chował się pod łóżkiem ani pod kanapą, pobawiłam się z nim chwilę (Yunie niestety musiałam transporter przykryć kocykiem, bo na sam jego widok rozpoczynała swoje wycie na nowo) i wysłałam go do drugiego pokoju a ją wypuściłam. Wszystko było okey, normalnie jakby o nim zapomniała, nie była na nas zła, normalnie się przytulała, łasiła i spała z nami. Teraz postanowiłam, że Tajger nie może cały czas tam w pokoju siedzieć sam, bo zdziczeje. Znów Yunę zamknęłam - pieśń krzyku znów rozbrzmiała - a małego puściłam. Mimo wszystko boję się puścić ich razem po pokoju. Mimo iż czytałam i tu na forum i ogólnie w internecie, że powinnam tak zrobić. Ale boję się, boję się, że ona się na niego rzuci i coś mu zrobi (a moja siostra nie była by raczej zadowolona, gdyby podczas mojej opieki nad kotem coś mu się stało). Więc może poradzicie mi jakoś, co mam zrobić w tej sytuacji? Zaryzykować i wypuścić Yunę? Czy może zostawić stan rzeczy takim jakim jest? Zamykać ją na godzinę/dwie by mały mógł przebywać z nami, a resztę czasu trzymać ich z dala od siebie w dwóch różnych pokojach?
Coś czuję że będzie to ciężki tydzień...
Z góry dziękuję za Wasze odpowiedzi.