Liwia pisze:Igiełka jest cieniuteńka - zastrzyk niemal nic nie boli. A skoro wiesz, że kotu krzywdy nie zrobisz to czego sie tu bać? Uwierz, za dwa tygodnei z zamkniętymi oczami będziesz to robiła i tak mechanicznie, że po wszystkim będziesz się zastanawiała czy dałaś tą cholerna insuline czy tez jeszcze nie
Liwia słusznie prawi. Początki są koszmarne. Mnie do zrobienia pierwszego zastrzyku zmusiła lekarka w gabinecie, żebym była pod kontrolą. Kontrola się przydała - prawie zemdlałam, musieli mnie cucić. A za pierwsze samodzielne zastrzyki w domu mój kot nie jest mi wdzięczny - ręce latały mi tak, że nie mogłam igłą trafić do fiolki z insuliną, tak się bałam mu zrobić ten zatrzyk, że w efekcie kłułam go po kilka razy. Becząc oczywiście.
Każda nowa czynność, którą musisz wykonać przy chorym zwierzaku, jest niemal dla każdego (bo może dla lekarzy czy pielęgniarek nie, nie wiem) strasznie trudna. Ja sobie tłumaczyłam, że trudno, dla dobra kota muszę mu nawet zadać ból, dopóki się nie nauczę inaczej. Do dziś - a kłuję kocie uszy od pół roku - zdarza mi się przebić je na wylot i przyszpilić do własnego palca.
I teraz też mam powód do beku, bo muszę dawać kotu kroplówki codzienie, a on mi na to pozwala tylko co drugi dzień - tak nieudolnie to pewnie robię.. Trudno, becz, jeśli musisz, przecież trzeba jakoś odreagować.
Tylko napisz nam koniecznie, kiedy już przestaniesz, ok? Bo przestaniesz, na 100 procent.