jestem na siebie mega zła..bo nie potrafię odmówić, bo nie umiem powiedzieć sobie: trudno i tak wszystkim kotom nie pomożemy...zła bo jestem po prostu jeleniem
w czwartek trafią do mnie dwa kociaki. Od znajomej.
Przyszła kilka dni temu czy nie mogłabym pomóc w kastracji jej kotki, bo w lecznicy w której leczy swojego psa jest bardzo drogo. Swego czasu, jakieś 4 lata temu, kastrowałam koty od jej matki, które były totalnie zaniedbane m.in biedną Klementynkę
viewtopic.php?f=1&t=32685&start=0...
Kotkę ma ze schroniska, pierwszy miot miała specjalnie dla zdrowia..kociaki rozdała znajomym. no a potem już jakoś nie pomyśleli i kota zaciążyła drugi raz

Jej maluszki mają już 8 tygodni. Znajoma mówiła że na dwójkę ma chętnych, zostanie tylko 1 który ma coś z oczkiem- nie otwiera go całkiem, tylko ma taką szparkę...i jak powiedziała znajoma " kto takiego kota weźmie brzydkiego". Chciała go oddać do schroniska, bo pani ze schroniska mówiła że małe kociaki raz dwa znajdują domki.
No to powiedziałam żeby mi go oddała. Żal się mi okruszka zrobiło...
Znajoma znalazła jakąś tańszą lecznicę, jutro kotka ma już zabieg...
oczywiście chętni na kociaki się nagle wykruszyli jak przyszedł moment do zabrania..więc w najlepszym wypadku trafią do mnie dwa kociaki...albo i trzy...
Zła jestem, no zła...sama wmanewrowałam się w kolejne kociaki, na które nie mam sił ani kasy. A tylko pomyślałam że dla ogółu kotów będzie lepiej jak ja je wezmę, bo skoro matka już bedzie po kastracji, to bez sensu żeby kociaki trafiły byle gdzie i były dalej rozmnażane, bo jeden miot dla zdrowia...a znajoma nawet nie wie jakiej płci są te maluszki i tak w ciemno ludziom chciała rozdać
