» Pt cze 25, 2010 9:51
Re: Aaa .. Kotki dwa ...
Krzysiu tak świetnie Cię rozumiem. Tak bardzo Ci współczuję. Nie ma słów pocieszenia, które ukoją Wasz ból i smutek.
D.J. był naszym pierwszym kotem. Przytrafił nam się w mroźną marcową noc. O 1.00 w nocy pod balkonem siedział brudny, zabiedzony kot. Gdy go zobaczyłam, wygrzebałam z zakupów saszetkę kupioną dla fretek. Kot chciał uciec, ale łapę miał zwichniętą, a zapach karmy był nęcący. Furczał, burczał i jadł. Wrócił do domu z nami.
Zwichnięty staw barkowy, brak przednich zębów, koci katar. W ciągu roku przeszedł 3 kuracje antybiotykowe-pomagało na chwilę, potem infekcja wracała, łapę udało się przywrócić do sprawności.
D.J. dał nam za to siebie: natrętnego pieszczoch, łażącego po kuchennych szafkach, śpiącego ze mną pod kołdrą. Był bardzo towarzyski, ale nie wszystkich naszych gości lubił. Psy poustawiał pod swoje dyktando-on był Panem na włościach.
Dokładnie rok od przybycia do nas D.J. odszedł. Wieczorem zwinął się w kłębek na swoim fotelu i zasnął. Rano nadal spał i tak już zostało. Zniszczyła go choroba.
Płakaliśmy wszyscy. Jego fotel został wyrzucony, bo nie mogliśmy na niego patrzeć, gdy stał pusty. Pocieszaliśmy się myślą, że dane nam było spędzić z D.J'em chociaż rok, że przecież mogliśmy go wtedy nie spotkać, nie dostrzec i nigdy nie dowiedzielibyśmy się jakim wspaniałym był kotem. Gdybyśmy go wtedy nie zabrali, mógłby nie przeżyć tej fali mrozów, a tak na wzajem daliśmy sobie rok wspaniałego życia.
Dziś wiem, że odejście D.j'a miało sens. Dzięki niemu otworzyliśmy się na koci świat. Dzięki niemu dziś dwa inne wspaniałe koty mają dom.