Długo się nad tym zastanawiałam i nadal się zastanawiam... Chodzi o to, że zastanawiam się czy ja bym nie mogła być w ostateczności domem tymczasowym.
Opiszę Wam moją sytuację, doradźcie coś:
Mieszkam z TŻ-tem w wynajmowanej kawalerce w Warszawie. Mamy dwa koty, dwa samce wykastrowane, przy czym są to koty niepełnosprawne - jeden nie ma przedniej łapki, drugi ma łapkę sparaliżowaną przez co utyka. W konfrontacji z Balbinką mogły by być biedne. Niestety też jedyne drzwi jakie mam w tym mieszkaniu to drzwi do łazienki,a łazienka ma wolnej przestrzeni pół metra na pół metra, stąd trzymanie Balbinki w łazence odpada. Między niewielkim przedpokojem a pokojem są z lekka rozwalone drzwi suwane, moje koty z łatwością je rozsuwają, więc też nie jest to zbyt dobry pomysł na rozdzielenie kotów.
Więc Balbinka będąc u mnie musiałaby chyba siedzieć w klatce :/, wiem że są takie duże klatki. Mam w pokoju ławę, więc ta klatka mogłaby stać na podwyższeniu. Ale ile kot może być w klatce? Przecież nie można by jej było tam wiecznie trzymać bo by się strasznie męczyła

. A kiedy by się znalazł dom stały - tego nie wiadomo.
Tak sobie po prostu kombinuję, bo chciałabym zrobić wszystko żeby tylko nie dopuścić do uśmiercenia Balbinki. A może Balbinka widząc się przez klatkę z moimi kotami przywykłaby do nich po jakimś czasie?
Z drugiej strony jak wyglądałaby organizacja? Gdzie Balbinka miałaby się załatwiać? Ech, nie mam pojęcia. Mogłabym ją wypuszczać, ale co wtedy z moim kotami? A poza tym nie wiem jak u Balbinki z takimi chorobami jak kocia białaczka i Fiv, nie chciałabym też doprowadzić do jakiejś krwawej bijatyki i do zarażenia moich kotów...