Kuracja idzie dobrze, widzę poprawę, więc mogę to już spokojnie napisać:
Romuś ma odoskrzelowe zapalenie płuc
Zaczynało się niewinnie. Jeszcze na początku roku zwróciłam uwagę, że chyba ma problem z wyrzyganiem kłaczka (kaszel odebrałam jako próbę wymiotów. Niestety, wymiotuje zawsze wtedy, gdy jestem poza domem, więc nie wiem, jak to u niego wygląda). Zgłaszałam to wetce. Z początku bez reakcji. Potem padło podejrzenie, że to alergiczne. Owszem, Romanek jest wrażliwcem, więc i ja uznałam to za dobry trop. Dostał Clemastinum. Przyznaję, nie stosowałam się restrykcyjnie do zaleceń stosowania. Chciałam po swojemu, krok po kroczku sprawdzić, na jakim jesteśmy etapie. Aż któregoś dnia (w poniedziałek) odniosłam wrażenie, że Romuś płytko oddycha. Obserwowałam go i wrażenie się potęgowało. W środku nocy o północy w panice zawinęłam się do pobliskiej całodobowej przychodni. Opowiedziałam (chyba piekielnie chaotycznie) całą historię, a że była możliwość zrobienia RTG – zgodziłam się. No i dyżurnej pani wet coś się w płucach nie spodobało. Kocina dostała antybiotyki w zastrzykach oraz kurację. Oczywiście następnego dnia chciałam się przekonsultować z moją panią wet, ale jej nie było. I tak pognałam do lecznicy – przyjmowala pani wet, która też zna moje futrości. No i „po pierwsze primo” okazało się, że RTG jest do bani. Więc kurcgalopkiem do pobliskiej lecznicy na prześwietlenie. Wracamy. (Tylko dodam, że byłam z dwoma chłopakami – mieli badania krwi.). „Po drugie primo” – na nowym RTG wetka dopatrzyła się zajętego płuca. Osłuchowo też to wyszło. Podtrzymała kurację wetki z całodobowej lecznicy, nawet ją przedłużając do dwóch tygodni.
Teraz mija pierwszy tydzień kuracji. Od chwili zaaplikowania antybiotyku nie słyszałam, żeby Romuś kaszlał. Rozczulił mnie absolutnie trzy dni temu – w pewnym momencie odsunął się od strzykawki, którą aplikuję leki, obwąchał ją starannie, a potem zaczął oblizywać. Większość leku ze strzykawki została dobrowolnie pochłonięta! Kocina wyczuła, że to jej pomaga. I teraz jest tak cały czas – pierwszy strzyk do pysia, a potem ochocze chłeptanko

Rany, odżyłam. Miałam strasznego doła.
No i oczywiście teraz Romuś ma być traktowany jak pączek w maśle – szlaban na balkon, żadnego wietrzenia, rozszczelniania okien itede. Dzielnie się wszyscy męczymy w ciepełku.
P.S. Wyniki badań krwi chłopaki mają świetne. Romuch też. (Tylko trochę podniesione leukocyty).