"Opowieści z krypty", czyli jak Gluś dorósł do tego, aby stać się nieortodoksyjnym mężczyzną.
Gluś rósł i z małego "cosia" stopniowo przekształcał się w kota. Robił się coraz większy, ale przede wszystkim coraz dłuższy. Pyszczurek został mu misiowaty, ale reszta wyglądała jak u typowego nastolatka. Gluś był długi (coraz dłuższy), szczupły i nieco nieproporcjonalny. Co raz bardziej zaznaczały mu się klejnoty koronne, a z czasem po wizytach w siusialni pojawił się TEN zapach. Kulka coraz częściej chodziła za Glusiem i obwąchiwała go z wyraźnie mieszanymi uczuciami ("niby ten, ale jednak jakby nie ten"

). Coraz częściej też patrzyła na niego wzrokiem kryjącym w sobie połączenie ciekawości, niejasnych przeczuć ("coś mi się kołacze, tylko o co to chodziło? Za diabła sobie nie przypomnę"

) i niejakiej odrazy. Czując się Oficjalną Opiekunką Glusia, Kuleczka myła go zapamiętale o wiele częściej, niż wcześniej, ale do końca nie była zadowolona z efektów swojej pracy. "Śmierdzisz, mały.

, zdawało się mówić jej spojrzenie, śmierdzisz jak skunks. Ile razy ci mówiłam - myj się, niedojdo!". Gluś wiele sobie z tego nie robił, łaził wylizany "do mokrego" , rósł i ... śmierdział.

Czasami próbował atakować Kulkę, ale szybko odpuszczał, bo Kuleczka, choć kieszonkowych rozmiarów, nie dawała sobie w kaszę dmuchać i wiele się nie zastanawiając dawała mu "z liścia" prościutko między oczy, po czym "włączała B-52" i udawała się krokiem rozmaitym w tylko sobie znane rejony.
Zaczęłam sie denerwować. Zresztą nie tylko ja, TŻ też zauważył coraz bardziej wybujałe, a z dumą noszone, glusiowe "piłeczki". Trzeba było zacząć myśleć o zabiegu. Matko, już mi się robiło gorzej. niby wiedziałam, ze z chłopakami jest prościej, niż z dziewczynami,ale sama myśl, że to znowu ja będę go niosła do lecznicy sprawiała, że czułam się co najmniej jak najgorszy dantejski grzesznik. No, ale trzeba było to zrobić zanim w domu będzie wojna/"śmierdząca powódź"/szaleństwo/dramat/Apokalipsa*. Łatwo nie oddałam pola. Najpierw zadzwoniłam do weta z informacją, że przyjdę z Glusiem na oględziny i proszę go o wyjątkowe skupienie podczas tej wizyty, bo od tego będzie zależała przyszłość mojego kota. Poszłam, postawiłam Glusia na stole ze słowami:"proszę go DOKŁADNIE obejrzeć, zwłaszcza pod kątem rozmiarów baloników, bo ja MUSZĘ wiedzieć, czy to już!".
Ku mojej rozpaczy ( jednak miałam nadzieję, że może jeszcze troszeczkę nie

) było jak najbardziej JUŻ.

Umówiłam się i poszliśmy z Glusinkiem do domu. Rodzina została postawiona w "stan gotowości" (zwłaszcza TŻ), żeby podczas porannego otwierania oczu Boże broń nie dawać śniadania, nie poddawać się zgubnemu wpływowi glusikowych przedstawień (a najlepiej, żeby dla pewności samemu nic nie jeść, to się nie zapomni

), udawać głuchego, pomijać milczeniem, zmieniać temat.
Z bólem serca (już drugim) odniosłam Glusika i poszłam się błąkać, żeby zagłuszyć natrętne myśli i czarne scenariusze. Tym razem skrzętnie omijałam "strategiczne sklepy". Postanowiłam się skupić na warzywach, uznając je za daleko bardziej bezpieczne, niż inne towary. Nie do końca mi się udało. Co prawda niczego nie zapomniałam, nikogo nie wprawiłam w przerażenie, ale za to wróciłam z trzema pęczkami rzodkiewek (zupełnie zapomniałam, ze już leżą na dnie torby przywalone czymś tam), jakimiś pomidorami, bzdetami, za to o chlebie zapomniałam na śmierć. W sumie to kupiłabym, gdyby nie wetka, która zadzwoniła z lecznicy ("Bo pani się tak ostatnio denerwowała przy Kulce, to już sama dzwonię. Wszystko w porządku, obudził się, za godzinkę to już można odbierać"). "Matkodociebie", jak pędziłam do domu. Wszystko rzuciłam na stół i biegiem po Glusia.
wyglądał zdecydowanie lepiej, niż Kulka. Zawiany, ale w granicach szeroko pojętego zdrowego rozsądku. Mina z gatunku "było cudnie. Prochy prosto w żyłę, a room service na gwizdek", wzrok rozanielony i kojarzenie na poziomie termosu.
W domu też nie było źle - Glusik sam wyszedł baaardzo chwiejnym krokiem z transportera (nie chciał, żeby go wyciągać - "precz z brudnymi łapami"), rozejrzał się, a potem ... poszedł spać. Kulka wykazała maksimum wyrozumiałości. Oburczała Glusia, ale tylko raz i właściwie dla porządku ("Jakbyś nie wiedział, to śmierdzisz lekarzem. Zrób coś z tym"), a potem dzielnie się nim opiekowała liżąc zapamiętale po uszach, głowie, karku tak skrupulatnie, że Glusik był cały mokry. No i spała z nim, mimo ze śmierdział lekarzem.

* - niepotrzebne skreślić