"Opowieści z krypty", czyli jak robiłam striptease pod bramą przytuliska
Właściwie, żeby o tym opowiedzieć, trzeba byłoby poczynić niejaki wstęp o charakterze ogólnorozwojowym.
Trafiłam na miau jakoś w lutym (przypadek - w lecznicy, do której przyszłam z Glucem, spotkałam jerzykowkę, (dziewczynę, do której, jak się okazało, dzwoniłam po pierwszego kota z ogłoszenia - taki traf

). Od słowa do słowa, w rezultacie wpisałam się i zalogowałam. Błąkałam się po forum coś około miesiąca: trochę tu, trochę tam. Oglądałam obrazki, czytałam (na oślep, oczywiście). Pod koniec marca w Poznaniu wybuchła afera - z Wilczaka eksmitowano panią, u której w mieszkaniu były 63 koty. Szczegółów oszczędzę, ale było tam wszystko. Część została wstępnie rozparcelowana, a część(21) trafiło do podpoznańskiego przytuliska. No i ktoś tam musiał jeździć, żeby się nimi zaopiekować, powyciągać i takie tam. Potrzebne było wszystko, w tym posłanka. Początkowo nie jeździłam, tylko szyłam tego tony, a dziewczyny ode mnie odbierały. Potem zaczęłam jeździć. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że rzeczywiście mam parzysty numer (w myśl zasady, ze co drugi głupi ma szczęście

), bo przecież Gluś był raptem wstępnie zaszczepiony i do tego jeszcze lekko zgrzybiały. No, ale wtedy jakoś nie bardzo był wybór - kotów dużo, ludzi tak sobie, więc wpisałam się w "grafik", zebrałam podstawowe informacje o obowiązkowych środkach ostrożności i zaczęłam myśleć jak to wszystko "technicznie" rozwiązać. Wyszło na to, że nijak inaczej, tylko muszę brać zapasowy zestaw ciuchów i GDZIEŚ się przebierać. To brałam. W worki na śmieci

- buty, koszulkę, spodnie. Wszystko było dobrze, dopóki byłyśmy w środku, ale przyszedł moment, kiedy kończyłyśmy oporządzanie stworów, wychodziłyśmy za bramę i... tu zaczynały się schody, bo gdzieś trzeba było te ciuchy zmienić. No to gdzie? No wiadomo gdzie - pod bramą. Do dziś wolę się nie zastanawiać jak bardzo komicznie musiał wyglądać taki zbiorowy striptease - trzy baby rozbierające się na środku drogi do bielizny. No nie był to "Piknik na skraju drogi".

(ale ze strony pracowników przytuliska nigdy nie było żadnych zastrzeżeń

)
Drugi "strategiczny" problem to "jak wejść do domu omijając własne koty, niczego nie dotykać i przebić się do łazienki?" Która z dziewczyn mieszkała w domku, albo chociaż w "szeregu", miała nieco łatwiej (np. aoi neko przebijała się chyłkiem przez garaż), ale ja mieszkam w bloku

, więc opcja ponownego zdejmowania ciuchów (bo przecież i te, choć tylko "na drogę", były już "napiętnowane") raczej odpadała

No to co? Rodzina (jeśli ktoś był w tym czasie w domu) była uprzedzona, że jak tylko dam znać, że "jadęęęę", mają zwolnić łazienkę (nawet gdyby się paliło, ma być wolna), a ja wpadałam na klatkę schodową, po drodze buty w rękę i w skarpetkach pędem do domu. Szybkie wejście (graniczące z wtargnięciem), żadnych zbędnych ruchów, (koty zdezorientowane), "Łup" drzwiami od łazienki, wszystkie ciuchy do pralki, a ja do wanny. Ufff.
W życiu nie byłam tak dokładnie wyszorowana i "odkażona"

(no, może za wyjątkiem pewnego incydentu z dzieciństwa*). Mieliśmy w tym czaie nadzwyczaj duży "przerób" worków na śmieci, ale żaden z kotów na szczęście niczego nie złapał (a i Gluca w międzyczasie udało się skutecznie doleczyć i w końcu doszczepić), no i co się nadenerwowałam, to moje.
dodatek informacyjny: w końcu wszystkie eksmitki (+ niejakie "nadwyżki") zostały pomyślnie zabrane i rozparcelowane po DS, "po drodze" poznałam całe mnóstwo świetnych dziewczyn i osiadłam na miau.
* - pewnego lata (byłam wówczas mocno nieletnia) spędzałam wakacje na podpoznańskiej wsi. Tego dnia miałam iść z Babcią do kościoła. Było jeszcze trochę czasu, więc wybłagałam jeszcze półgodzinki na zabawę z dzieciakami. Zjawiłam się o wyznaczonej godzinie, tak, ale brudna "jak święta ziemia".Na pytanie gdzie się zdążyłam tak wysmarować, odpowiedziałam, że było to nieuniknione, ponieważ bawiliśmy się w partyzantów, Niemcy nacierali i żeby ujść z życiem, musieliśmy się czołgać.

"W nagrodę" zostałam dokładnie (bardzo dokładnie

) wyszorowana (w tym ryżową szczotką). Szłam do tego kościoła wypucowana jak nigdy i miałam chyba najbardziej czerwone policzki w całej wsi.
W partyzantów potem dalej się bawiłam, ale już nigdy przed pójściem do kościoła.
