dellfin612 pisze:czy uważacie, że ten kot powinien wrócić do "swojego domu"?
Nie zazdroszczę właścicielom rozmowy ...
Mnie nie zazdrość, to ja jestem w klinczu - prawnie powinnam oddać...
dellfin612 pisze:Przeczytałam tylko kilka ostatnich stron i mam dosyć.
Te relacje to jak z wojny

..
Eee
bo ja ładnie pisać nie umiem i czasu nie mam, więc tylko fakty bez okrasy

to może i tak strasznie brzmi
Ale czasem wygrywamy

No ok, remis.
Pers - spotkanie w lecznicy w piątek wieczorem
Pan mieszka w Łodzi, pracuje po kilkanaście godzin. Pani pracuje za granicą, nie wiem, jak często bywa w domu.
Spotkanie zaczęło się całkiem miło, przestało być tak miło, kiedy próbowałam wyjaśniać, że kot jest zaniedbany, jego stan to nie kwestia kilku ostatnich dni i wieku, tylko ewidentnego zaniedbania, i że lepiej go uśpić, niż męczyć. Zasłonili się brakiem czasu – podle spytałam, czy chodzi tylko o czas, czy także o pieniądze. Oczywiście też. Pani stwierdziła, że mimo że mąż to bardzo przeżyje, rozważą decyzję o uśpieniu. A w ogóle wszystkiemu winne są koty na podwórku, bo on chce do nich wychodzić, potrafi nawet wyskoczyć z I-go pięta, (niskie, znam te bloczki).
W gabinecie lekarz powtórzył moje słowa, ale z większym autorytetem. Zasugerował eutanazję albo adopcję. Albo leczenie i nie wypuszczanie - w sobotę kolejna kroplówka + golenie, potem leki do domu i okresowa kontrola. Pan zapytał o koszty tego leczenia, pani o cenę kastracji.
Ponieważ zdecydowali się zabrać kota, poprosiłam o uregulowanie już powstałego rachunku. Zapłacili. Pożegnałam się tylko z kotem, państwo nie odpowiedzieli na moje "do widzenia" I się nie dziwię
Lecznica ma mnie zawiadomić, czy przyszli na kroplówkę.
Okoliczne znajome lecznice poinformowałam o sytuacji z prośbą, żeby - jeśli przyjdą go uśpić - lekarz kota zatrzymał i poprosił o zrzeczenie się praw do niego.
W sobotę od rana gryzłam palce. W końcu o 10tej telefon - przynieśli persa, a ponieważ do golenia filcu i tak musiał być spremedykowany, poprosili o kastrację.
Może będzie dobrze
Czekając w poczekalni lecznicy na opiekunów persa wysłuchałam jednym uchem opowieści o dwóch małych rudaskach i matce błąkających się na pewnym podwórku w centrum – rejon nieciekawy, stara kamienica. Wieczorem wracałam od przyjaciół, zajechałam tam – bramofon, ale da radę wejść, miseczki z jedzeniem. Hmm.
Jakoś tak obudziłam się o 2-giej, pojechałam. Nastawiłam klatkę, siedzę na ławce. Z duszą na ramieniu, modląc się, by nikt nie przyszedł. I nie przyszedł

- przyjechał samochodem, dwie dziewczyny. Trochę nieufnie mnie odpytały, a ponieważ nie całkiem wyglądałam na lumpa, zaprosiły na kawę – kociaki są dwa, bez kotki, bo to dwa ich domowe maluszki, prysnęły przez nieostrożnie otwarte drzwi do mieszkania, uciekły do piwnicy, dziewczyny dwa dni je łapały, wyłamywały jakieś kłódki, kraty. Najfajniejsze było zaskoczenie dziewczyn istnieniem i działalnością kociej mafii.
Weekendowy raport organizacyjny:
Dorotka z p.Lucyną (nie mylić z p,.Lucynką!!) złapały burasię z Urzędniczej, równie niełapliwą jak kłapouszka.
Kotka mama z Limanowskiego z grzybem - u mnie w klatce w kuchni, maluszki zostały u p.Łucj. Kotka nie mogła - w kocim pokoju będzie siostra p.Łucji po operacji oczu. Kotka ma silną laktację, wczoraj i dziś dostala leki, ale wezmę ją dziś na kontrolę, bo coś mi się nie podoba.....
Nie udało się zatrzymać maleńkiego pingwinka z Makro - usnął wczoraj. Ela walczy o jego braciszka.
Żegnaj, maleńki Lucky
