No właśnie miałam pisać, bo w piątek trochę się działo, ale nie dałam rady zdać relacji, bo cały weekend byłam na studiach w Warszawie.
Otóż koteczka dworcowa - czarna, drobna, przegrzeczna, z bardzo wytwornymi manierami - jest już po sterylizacji. Jest młodziutka, jeszcze nie rodziła. Siedzi sobie grzecznie w klatce wystawowej, goi się mam nadzieję ładnie, zajada z apetytem.
Kocur - ten taki niewyraźny z dworca. Tu jest dłuższa historia... Po tym jak filo - która drugi dzień z rzędu była naszym dobrym duchem pomocniczym! Bardzo bardzo dziękuję!

- przywiozła mnie z Bnińskiej z kotką, zawiozła mnie jeszcze z kocurkiem na kontrolę do weta. W klatce ponownie zrobił totalną demolkę. Kupa w suchej karmie, kuweta do góry nogami, jedynie mokre zjedzone...

No ale nic: zapakowałyśmy go i pojechałyśmy. U weta, po pierwszych próbach wyciągnięcia go z transportera, kocur wyskoczył jak oparzony i zaczęło się latanie po ścianach, sufitach i szafkach oraz kąsanie lekarza

Nie dało się go zbadać - totalna dzicz. Aż się zsikał z tego stresu

A dla mnie to zawsze znak, że to już za dużo za kota.... Dostał jakimś cudem zastrzyk przeciwzapalny - to jedyne co można było dla niego zrobić w tej sytuacji - i filo odwiozła nas na dworzec, gdzie kocur został wypuszczony. Ta chwilowa niewola była dla niego horrorem. Nigdy wcześniej żaden złapany przeze mnie kot nie przeżywał tego tak bardzo. Nie wiem, może czasem warto odpuścić?
Dzisiaj natomiast znowu niepowodzenia. Jest dom tymczasowy dla kociąt z Grochowych Łąk - u forumowiczki, która jeśli będzie chciała, to sama się ujawni. W każdym razie jestem jej niezwykle wdzięczna! Umówiłyśmy się, że dzisiaj zgarniam maluchy i wieczorem je przekazuje. No to jadę rano po kocięta, a kociąt nie ma... Nie ma też ich mamy, która jutro ma zaklepany termin sterylki. Syn karmicielki zdziwiony, ja zdziwiona - bo one tam zawsze są

Kiciam, chodzę, zaglądam gdzie się da. Nie ma. Odpuszczam, po czym wracam 1,5 godziny później, żeby sprawdzić czy coś się zmieniło. Jest mama kociąt. I 2 napalone kocury, które się do niej dobierają... Szybkie konsultacje z siłą fachową (

) i decyzja o zabraniu kotki (rano zawiozę ją na zabieg). No ale kociąt ani śladu!
Nie wiem gdzie się mogły zapodziać. Rodzina karmicielki ma mnie natychmiast informować, gdyby się pojawiły. Mają mój transporter, więc kazałam je od razu zapakować. Tylko zastanawiam się czy one nie będą się bały tych kocurów piekielnych. Nie mam pojęcia. Martwię się bardzo i mam nadzieję, że jednak się odnajdą
Akurat kiedy znalazł się dla nich dt.... Szkoda słów.