luelka pisze:Sarah, łapanie zależy od tego, jaki jest kot - zazwyczaj używamy klatki-łapki, która pozwala na bezpieczne złapanie dzikiego kota. Czasami łapie się koty w ręce albo do kontenerka. Gdy chodzi o dzikie koty, to łapiemy je tylko na zabieg sterylizacji i okres gojenia ranki pooperacyjnej, czasami na dłużej, gdy trzeba takiego kota "wyremontować" - odrobaczyć, wyczyścić zęby, podleczyć. Nie staramy się ich oswoić - one mają swoje, zresztą bardzo ważne, miejsce w ekosystemie miejskim. Strach przed ludźmi jest ważny dla ich przetrwania, nie chcemy ich go pozbawiać - chodzi o to, żeby kotki nie rodziły dziesiątek niechcianych kociąt, które umierają tysiącami w polskich piwnicach, na podwórkach, na wsi. Oczywiście zdarzają się takie wypadki, kiedy kota nie da się już wypuścić z powrotem. Tak było w przypadku Xeny, kotki, która zamieszkała u Starchurki. Kicia nie miała jednego oka, podczas sterylizacji trzeba było usunąć jej wszystkie zęby, bo w pyszczku miała potworny stan zapalny. Kicia doceniła opiekę Starchurki i teraz nawet od czasu do czasu wchodzi na kolana, łypiąc jednym okiem.
Kotki, które łapała Ziółko, to kicie wiejskie, mieszkające przy domu. Obie wydawały się zupełnie dzikie - miały po prostu dostęp do jedzenia zagwarantowany przez osoby je dokarmiające. Kejti okazała się w praktyce przytulakiem, Zazulka to prawdziwa dzika kotka, który jednak docenia pełne miseczki, więc jest gotowa ten lęk poskromić na rzecz regularnego napełniania brzuszka.
Cieszę się, że są już u siebie, bezpieczne, no i podleczone.
ehh, z dzikusami tak już jest... u mnie przy domu też jest taki jeden Rudy

kiedyś musiał być piękny, ale lata życia bez Ludzia Osobistego na ulicy odcisnęły piętno na jego wyglądzie. Rudy ma jedno oko z bielmem (trudno określić, czy taki się urodził, czy też jest to "pourazowe") zwykle jest poszarpany od walk z innymi kocurami... Nie daje do siebie podejść, jest strasznie nieufny, ale pojawia się u nas, bo przy domu zawsze znajdzie się jakiś makaron z mięsem, kociopuszeczka, albo mleko...
Byłam nawet u weterynarza, bo zastanawiałam się, czy takie koty się kastruje (kot jest dorosły, mój mąż twierdzi, że ma ponad 10 lat - mniej więcej od tylu do nas zagląda). Weterynarz powiedział, że on nie weźmie odpowiedzialności za wykastrowanie starego kocura... Nie znam się na tym, nie wiem, czy to prawda...
W każdym razie odkąd naszej Kubity nie ma (za TM) Rudzielec co jakiś czas przychodzi pod dom i rzewnie płacze, chyba tęskni. Ale nie da do siebie podejść, nie podchodzi do wyciągniętej ręki... Żal mi go. Historia Rudego może być strasznie podobna do historii Xeny...