Ostatnio spotkała mnie bardzo niebezpieczna sytuacja. Gdy wracałam do domu teściowej (oddalonego o 50 m od miejsca mojego pobytu) zaatakował mnie wilczur, który swobodnie przeszedł sobie przez dziurę w płocie O_O Sytuacja była o tyle groźna, że pies uznał iż droga koło siatki także należy do jego terytorium, a przy okazji jak to pies na wsi było ciężko przewidzieć co zrobi, ponieważ w całej swojej agresji powodowanej obroną terytorium sam się bardzo bał, co go jeszcze bardziej nakręcało.
Szedł za mną jak cień mnie zastraszając, a w powietrzu czuło się jego niezdrowe podekscytowanie. Wiedząc, że jeśli nie będę robiła gwałtownych ruchów pies nie powinien zaatakować mnie od tyłu zatrzymałam się z rękoma przyciśniętymi do tułowia, czując wzbierającą w nim agresję. To zbiło go całkowicie z tropu i ze strachu przyjął pozycję na wyprostowanych przednich nogach i ujadał na mnie. Podejrzewałam, że znudzi się jeśli uzna, że nie chcę konfrontacji. Zapewne by tak było, gdyby nie jeden czynnik- obrona terytorium. Rozważałam wołanie o pomoc, jednak podejrzewałam, że wystraszonego psa nagły krzyk może sprowokować do ataku. Jedyne co wiedziałam to to, że nie mogę teraz się poruszyć. W pobliżu mnie znajdowała się grupka mężczyzn, widząca agresywne zachowanie psa i nie zainteresowana sytuacją. Po paru minutach strach zamienił się w złość w stosunku do tych mężczyzn i ich obojętności. W końcu poirytowana nadal się nie ruszając i wiedząc iż mężczyźni znają zwierze ostro powiedziałam: "Weźmie pan tego psa, czy mam kogoś zawołać?". Mężczyzna nie zrażony zawołał psa, który zainteresowany ode mnie odbiegł. Korzystając z sytuacji, spokojnie ale bardzo zdecydowanie i nadal z rękoma przy tułowiu ruszyłam naprzód w stronę domu. Gdy pies zauważył iż się ruszam, pobiegł szybko w moją stronę. Biegał naokoło mnie, warczał, próbował złapać kontakt wzrokowy i nie chciał mnie przepuścić. Wtedy wezbrała we mnie panika, bo czułam, że tylko znajomość mowy ciała i powodu, dla którego zwierze jest agresywne na chwile oddaliła mnie od pogryzienia, ale nie spowodowała iż zagrożenie minęło. Byłam sama w ciemnej ulicy z rozjuszonym zwierzęciem, które pozostawione samopas według własnego mniemania podejmowało słuszne decyzje. W końcu jeszcze raz zwróciłam się z groźbą tym razem wezwania policji do mężczyzn i wtedy jeden z panów łaskawie podbiegł do psa, który nadal nie odpuszczał i z pretensją w głosie oznajmił mi iż to nie jego zwierze.

Wyobraziłam sobie, że przechodzi tamtędy dziecko. Nie miałoby szans, bo pies bardzo dobrze kalkulował siły. Podejrzewam, że gdybym nie zbiła go z tropu nagle się zatrzymując i idąc bardzo zdecydowanym krokiem nic nie mówiąc to nie zawahał by się ani sekundy.
I wzywanie policji do takich zwierząt nie skutkuje i rozmowa z właścicielami także, bo ponoć właścicielka psa z wcześniejszym też miała takie problemy i wzięła kolejnego. Nie rozumiem także jak można nie pomóc. Mówi się, że człowiek w tłumie bezpieczny, ale panuje taka znieczulica, że kobieta gwałcona w tramwaju pełnym ludzi nie miałaby nawet, co liczyć na pomoc...

A najbardziej to cierpią zwierzęta, bo to zwierze uśpią, a właściciela powinni. Nigdy nie bałam się psów, ale od tego zdarzenia się boję i już nigdy sama nie będę nawet kawałka szła po wsi.