Ogólnie bardzo się uspokoiła po zabraniu maluchów, co już zaczęło mnie niepokoić, bo odkąd kociaki zaczęły biegać po klatce była bardzo nerwowa i reagowała złością na mój widok, fuczała. Myślałam, że kiedy zostanie sama również będzie się tak zachowywać, ale było całkiem inaczej - leżała spokojnie i tylko obserwowała, co robię. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak (choć z drugiej strony - na początku, dopóki kociaki nie zaczęły latać po klatce zachowywała się podobnie - też tylko leżała i patrzyła).
Kotka dzika, sprawdzić, czy ma gorączkę się nie da, a do weta daleko - najważniejsze było, że jadła i piła.
Wczoraj rano jedzonko było zjedzone. Sprzątnęłam kuwetę, dałam jej świeżego jedzonka (+ tabletkę na zatrzymanie laktacji) i wody. Myślałam, że wszystko jest ok. Chodzę do niej 2 razy dziennie - rano (ok 9:00) i wieczorem (ok 21:00), żeby jej nie denerwować. Wczoraj coś mnie podkusiło i poszłam sprawdzić, co u niej po godz 17:00. Jedzenie było nie ruszone, a w klatce pełno piany. Gdzieniegdzie w tych wymiocinach były takie, jakby nitki (nigdy czegoś takiego nie widziałam).
Spanikowałam, zaraz zadzwoniłam do weta - powiedział, że to robaki i że musi być silnie zarobaczona, skoro już nimi wymiotuje... i kazał przyjechać. Lecznica otwarta do 18:00. Transporterka oczywiście nie mam

Nie było czasu, żeby latać i go pożyczać - zresztą i tak trochę by to potrwało, żeby ją jakoś do niego zagonić (?) + mogłaby przy tym uciec i zaszyć się, gdzieś w garażu... Na szczęście udało się załatwić busa, do którego zmieściła się duża klatka, w której kocica mieszka. Wyciągnęłam tylko kuwetę i miski i pomału pojechaliśmy. Do weta dojechaliśmy, jak już miał zamykać lecznicę...
Wyciągnął kocicę takim metalowym uchwytem z długą rączką i przełożył do takiej specjalnej klatki, która miała w środku przesuwaną przegródkę i przesunął kotkę do ścianki, żeby ją zbadać i podać zastrzyki.
Dostała zastrzyk na odrobaczanie (pastę mogłaby zwymiotować, tabletki by nawet nie zjadła) i antybiotyk, bo okazało się, że zaczyna się jej również robić stan zapalny
Myślałam, ze z tego stresu - podróż, wet, zastrzyki - nie będzie chciała jeść, ale na szczęście od wczoraj ubyło trochę jedzonka, więc mam nadzieję, że nie będzie problemu z tabletkami.
Jeśli się jej nie polepszy w poniedziałek znów trzeba ją zabrać na zastrzyki (mam nadzieję, że jakoś wytrzymam do tego czasu i nie zacznę rodzić

).
W każdym razie jest źle i jeszcze wszystko mi się tak zbiegło w czasie... Żeby chociaż wet był na miejscu, mniej bym się martwiła, bo jednak musi ona zostać pod czyjąś opieką, a żeby kombinować i jechać w razie czego do Goleniowa, to już większy problem... Nie mówiąc już o tym, że tak łatwo coś przeoczyć, zbagatelizować..