Jestem w Tarnobrzegu. Na terenie kopalni w Machowie Stowarzyszenie ulokowało do dzisiaj 7 psów. Tam zawiozłam dzisiaj jedzenie ze szkoły progect, od miszeliny, BarbAnn i Ulli. Kilka fotek możecie zobaczyć na dogo:
http://www.dogomania.pl/threads/186028-Podkarpacie..-psy-i-koty-ton%C4%85-zapomniane-przez-wszystkich.-B%C5%81AGAMY-O-POMOC/page46. Są dwie małe sunie ściągnięte z dachu budy. Jest wielki rottweiler Misio (zamknięty w oddzielnym pomieszczeniu z drzwiami zastawionymi metalową szafką bo skubaniec by sobie z drzwiami poradził. Są dwa duże owczarkowate psy w tym jeden staruszek. Pozostałe dwa to średnie kundelki. Kilka psów jest też na obserwacji u wetów.
Trudno mi cokolwiek napisać, bo sytuacja nie jest wesoła. Byłam z Mariuszem (mm2559 z dogo) na terenach gdzie już częściowo opadła woda a była bardzo głęboka (po dachy domów parterowych). Myślę, że możecie sobie wyobrazić jak to wygląda. Nie będę opisywać bo to ponad moje siły. Trzeba zadbać o zwierzaki które żyją a nie myśleć o tych którym się nie udało, aby zachować choć odrobinę wiary w ludzi. Powoli wraca tam życie. Są psy (niemiłosiernie brudne), ptaki, kury (tam gdzie gospodarze zadbali o ich byt). Byliśmy w domu do którego przypłynął wielki bernardynowaty pies, kiedy woda była jeszcze głęboka. Ludzie wciągnęli go do domu. Był tak wycieńczony, że pierwsze dni tylko leżał. Do innych ludzi przybłąkał się piękny, duży i młody owczarkowaty pies. Niesamowicie ufny i przyjazny. Takich przypadków pewnie jest pełno. Zwierzaki są głodne i zdezorientowane ale żyją (wiele nie miało takiego szczęścia). Trzeba im pomóc wrócić do swoich domów. To nie jest łatwy teren i to nie są "łatwi" ludzie. Zalany obszar jest ogromny. Psy mogły pokonać kilka kilometrów i odnalezienie właścicieli może być bardzo trudne. Jak zmobilizować ludzi aby zgłaszali takie przypadki, aby dzwonili gdy pojawi się u nich obcy zwierzak i aby się kontaktowali gdy ich pies zaginął? Jak zmienić mentalność społeczeństwa aby zaczęli się tym interesować (chciałam napisać przejmować ale chyba za dużo wymagam)? Stowarzyszenie może im obiecać karmę, pomoc w szukaniu właścicieli i psów ale to mieszkańcy zalanych terenów muszą podjąć choć minimum inicjatywy.
W całym ogromie tragedii było parę chwil dla mnie bardzo radosnych. Spotkałam dwa koty. Gdy Mariusz poszedł w woderach (trzeba było przejść przez wodę po pas) ściągać psa z dachu (tkwił tam od początku powodzi ale był dokarmiany) ja zostałam przy samochodzie. Nagle zza płotu wyszedł rudo-biały kocio. Od razu poleciałam po karmę. Kitek zwiał i za płotem polował na żabę. Nasypałam mu suchej karmy. Pomiaukolił trochę i zabrał się za jedzenie. Niedaleko na słońcu wygrzewał się jego czarno-biały kumpel. Koty były na terenie gospodarstwa z drewnianym parterowym domem i podobną oborą. Tam wszystko musiało być zalane a one są. To znaczy, że wielu innym mogło się udać.