Ciężki czas się zaczął.
Budki przeniesione w nowe miejsce. Namiot - karmik zrobiony. Tylko czy koty się przeniosą, ot pytanie.
Dziadek odnalazł żarełko, czekał cierpliwie aż skończę przemeblowanie. Za to Bella i Bianka na początku mi asystowały, a później usiadły na dawnym miejscu karmienia i stwierdziły, że się nie ruszą. Prosiłam, tłumaczyłam, namawiałam, nic. Uparciuchy jedne. Cała nadzieja w tym, że głód i zapach skrawków wędlin (a co, zaszalałam) zmusił je w końcu do ruszenia pupeniek. Miskę z suchym zostawiłam jeszcze w okienku żeby ich tak od razu nie pozbawiać całkiem jedzenia.
Nuki nie było.
To nowe miejsce to taki kąt za śmietnikiem i wagą. Może nawet bezpieczniejszy dla kotów, bo budki są tak schowane, że obcy nie wypatrzy. Jeśli koty je zaakceptują i jeśli nie będzie się lało z dachu, będzie dobrze. Problem zacznie się kiedy dni będą coraz krótsze, bo lampa się tam nie świeci, choć sterczy u góry. Ciemno będzie. Ale może do jesieni pozwolą kotom wrócić na dawne miejsce.
Zdjęcia zrobię w weekend bo wczoraj noc mnie zastała i już się nie dało. Mam nadzieję, że Darek odnajdzie to miejsce. Możliwe, że na tym placu jest monitoring.
A "stare" karmicielki trzeba by zwołać na okazanie, no i zakropić czymś te zmiany. Oczywiście nie tylko karmicielki. Co wy na to? Jakoś tak nam się koneserowe towarzystwo porozłaziło
