Lizidło miało dzisiaj (i trochę wczoraj) stresssujący dzień....
Po ostatniej wizycie u Pani Doktor miałyśmy albo w niedzielę wlać do nieco do uszka, albo dzisiaj się pokazać.
Wczoraj: kot ułożył się dużej dość "podręcznie" do głaskania i drzemiania, ale niestety niecne plany dużej skończyły się niczym - włożenie strzykawki do uszka spowodowało skok na równe łapy i niezbliżenie się do dużej przez resztę dnia. Rozwiązań siłowych nie zdążyłam zastosować. Może błąd. Inna rzecz, że zapewne nie wyszłabym z tego z sukcesem
Dzisiaj spróbowałam w takim razie zapakować kota do kontenerka i zataszczyć do lecznicy. Niestety panna zapamiętała już sobie czym się kończy serwowanie posiłków w transporterku... Co prawda zaczęła jeść, ale niestety tył kota wystawał z kontenerka, a próba wepchnięcia reszty skończyła się zorientowaniem się, zęboczynami i dzikim wyciem. Transporterek mam chyba za krotki i za niski

No a potem - cóż, przez godzinę prawie koczowałyśmy przy transporterku z żarełkem w środku. Ona: wejść czy nie wejść?... Ja: wejdzie czy nie wejdzie?....
W końcu duża spasowała

Poszła sobie, a po powrocie pracowała nad kotem metodą "no zobacz że jak tam pojesz, to cię nie zamknę". Nie wiem czy "pozytywnych doświadczeń" wystarczy żeby pannę jutro zapakować, ech...
No a na "deser" jeszcze panna usiłowała wejść na deskę do prasowania, na której to desce akurat nic nie leżało. Ponieważ kotek nie jest piórkiem, więc przeważyła, wywróciła, wystraszyła się...

Dobrze że jej się nic nie stało....
I teraz nie tylko duża jest niedobra, ale deska też
Trzymajcie kciuki za jutrzejsze pakowanie. Tyle mojego, że chociaż pogryziona nie jestem, ale "obsługowo" to klapa dokumentna...
No cóż. Doświadczona w kotoobsłudze (pigułki itp niemiłe zabiegi) to ja nie jestem niestety, zazwyczaj to kot (i to "naszejszy" i grzeczniejszy) był górą przy zabiegach. Ale z drugiej strony jak tak patrzę na zdjęcia czy filmiki gdzie ktoś tymczasa trzyma na rękach czy na kolanach, to................................