Szczerze powiedziawszy, to jestem pewna, że przy takiej rodzinie, w mieście byłoby nam jeszcze trudniej.
Na wsi sporo produktów mogliśmy mieć swoich i pracowali na to nie tylko rodzice, ale i my od najmłodszych lat.
Na zarobek i odrabianie wypożyczanego konia, czy sprzętu chodziłam już w podstawówce
(pola mieliśmy niecały 1 ha i nie tylko nie było nas na to stać ale i nie opłacało się mieć własny). O pomocy na własnym podwórku, czy pracy w ogródku nawet nie wspomnę, bo to było oczywiste. Obowiązków mieliśmy sporo, ale i nasze zabawy były atrakcyjniejsze (a pomysłów mieliśmy w nadmiarze).
W lecie robiliśmy np. zawody kto pierwszy złapie w palce pszczołę tak, by nie użądliła. Bywało, że się nie udawało, ale kto by się tym przejmował jak zazwyczaj po łakach biegało się na bosaka i takie dziabnięcia były na porządku dziennym.
Albo robiliśmy ślizgawki z mułu rzecznego i zawody kto miał dłuższy ślizg

. Za to obrywało nam się zdrowo od mamy, bo rzeka była dla nas zabroniona jako, że choć płytka do czystych nie należała
(ludzie pławili w niej konie, a ci co nad nia mieszkali wylewali do rzreki wszelkie brudy, dlatego m.in. mama jak tylko nas przyłapała na chlapaniu sie w rzece, to potem szorowała nam nogi szczoteczką). Fajnie też pływało się po rzece w aluminiowej wannie

.
Z wiekiem mieliśmy coraz ciekawasze pomysły
Nasze dzieci robiłą takie

jak czasem przy rodzinnych spotkaniach opowiadamy o naszym dzieciństwie

Ale mnie zebrało na wspominki. Wszystko przez te szmateczki-przytulaneczki
