A więc tak... W grudni poproszono mnie o pomoc w wyposażeniu azylu, mieliśmy predyspozycje finansowe, jako organizacja.
Z racji wolontariatu oraz prywatnych spraw nie byłam w stanie się tam wyrwać, choć na chwilę.
Widziałam jak dziewczyny działają pełną parą, więc był na to ogląd.
2 tygodnie temu zadzwoniła do mnie osoba, która od dłuższego czasu pomaga Wioli, błagała o pomoc. Pojechałam, zobaczyłam i to, co się tam dzieje i zamarłam.
Dla mnie nie ma nic gorszego niż nieleczenie zwierząt, które tego potrzebują.
Ostatnim razem, gdy się spotkałyśmy z Wiolą dostałyśmy przykaz: zabierajcie 12 lotniskowców (są wszystkie wykastrowane/wysterylizowane). Resztą się nie interesujcie.
Owszem wśród lotniskowców są koty nadające się do adopcji 3 może, 4 ale reszta to dzikuski.
Mało tego nie są to koty, które mogłyby pójść prosto do adopcji.
Przede wszystkim min. 6 tygodniowe leczenie, tych kotów, które mają zmiany skórne jak i te, które są tylko nosicielami.
W dobie wysypu maluszków te koty mają bardzo małe szanse na adopcje. Dwa wiszą na poczekalni, resztę postaram się zrobić jak najszybciej. Ale bądźmy realistami, mając wybór pomiędzy zdrowym domowym kotem a chorym żyjącym w populacji, kto wybierze tą drugą opcję? Oczywiście są też tacy ludzie, ale to tylko znikomy %.
Zaproponowałyśmy pomoc w zakresie zmniejszenia całej populacji. Jednak usłyszałyśmy, że poza barakiem to są jej prywatne koty. No cóż, nie ważne prywatne czy nie, są nieleczone. Szanse wyjścia stamtąd mają w pierwszej kolejności mają małe kociaki i te do roku. Zaraz będzie masa zdrowych kotów i trzeba będzie się "bić" o odpowiedzialny dom.
Powtarzam, że warunkiem współpracy jest sterylizacja. Zadziałał impuls i zostały zabrane 3 zaropiałe kociaki.
Tak naprawdę jeden ledwo przeżył a drugi jest niewidomy na jedno oczko. Zrobiłyśmy to wbrew zasadom, ale ich życie było ważniejsze. Niestety kolejny raz nie możemy nagiąć swoich zasad. Kolokwialnie mówiąc nie będziemy robiły wolnego miejsca na kolejne kociaki, które urodzą się w wyniku krzyżującej się populacji.
Mam nadzieję, że Wiola przemyśli tą sytuację i rozważy naszą pomoc. Ale musi być to oparte na obopólnych korzyściach.
julieta pisze:A czy te kotki "zamówione" mają w takim razie szanse bycia "wydanym" skoro są w takim stanie? Szkoda, że nie chce ich wydać już teraz choćby na przeleczenie. Mogą nie dotrwać do adopcji

Moim zdaniem nie mają szansy na adopcję.
Jeżeli ktoś weźmie kociaka nieprzeleczonego na grzybicę to choroba uaktywni po 2 tygodniach.
I co wtedy? Ktoś albo zada sobie trud odwiezienia na miejsca albo wyrzuci na podwórko.
Trwają negocjacje w tej sprawie, zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeżeli chodzi o weterynarza to również w tej kwestii toczą się rozmowy. Na chwilę obecną karmicielka niechętnie przyjeżdża wtedy kiedy informujemy, że będziemy więc tu jest również problem.