Dziewczyny kochane - błagam wesprzyjcie mnie, bo w dole jestem, choć pewnie ze szczęścia powinnam pod niebo skakać....
Dzisiaj wieczorem wieziemy Muszelkę do nowego domu...............
Ale ja, jak to ja - już noc mam za sobą nieprzespaną... - ryczę od wczoraj, bo mam straszne wrażenie, że pozbywamy się problemu, a może stres zmiany domu w jej stanie będzie dla niej zgubny...??? Może jednak robimy jej w ten sposób krzywdę???? I oczywiście martwię się, czy dopilnują, czy nie przeoczą, czy leki dobrze dadzą, o właściwej porze, czy dadzą radę w ogóle

Moje córki twierdzą, że znowu mam syndrom "nikt nie zrobi tak dobrze jak ja..." (maupy wstrętne

), ale rzeczywiście gdzieś już mam dzwonek alarmowy, bo Muszelka rzeczywiście wymaga szczególnej troski, uwagi, opieki.....
Już piszę o nowym domu - inicjatorem adopcji jest 17-latek!! - kolega moich córek, chłopak niezwykle na swój dojrzały i poważny. Chciał od pewnego czasu adoptować koteczkę, marzył o rudej lub srebrnej - dowiedział się o naszej Muszelce i zadzwonił do mnie, że jak już przygarnąć kota, to takiego w największej potrzebie.... Wysłałam mu wszystkie informacje o Muszelce, nie ukrywając faktu posikiwania, wylizywania się i ran z tego powodu, leków uspokajających, nie leczącego się kataru, kiepskich wyników krwi.... - wysłałam linki do informacji o FELV - prosiłam o przeczytanie tego wszystkiego przez niego i innych domowników i o bardzo poważne zastanowienie się nad tematem.
Chłopak mieszka w mieszkaniu z Mamą i Babcią, które prawie przez cały czas są w domu. Kłopot polega na tym, że Mama tego chłopca jest bardzo ciężko chora, większość czasu spędza praktycznie w łóżku, Babcia zajmuje się domem i opieką nad Mamą, więc troska o kota spadnie praktycznie na chłopca....
Wrócił jednak do mnie z informacją, że wszyscy się zgadzają, zapoznali się z tematem, Mama zresztą jest lekarzem, więc fachowo podchodzi do tematu, w dodatku mają zaprzyjaźnioną wetkę, z którą się skonsultowali - i stwierdzili, że białaczka ich nie przeraża....

Młody Duży był parę dni temu u Muszelki z wizytą, zapoznał się z nią w zasikanym i niestety odpowiednio zapachowym

pokoju, obejrzał wszystkie rozlizane rany, które podetknęłam mu wręcz pod nos - pojechał opowiedzieć wszystko do domu, bo kazałam jeszcze raz się zastanowić - i zadzwoniła do mnie Mama, bo podobno nie wierzę synowi, że ona też się zgadza....

- wypytała jeszcze o parę rzeczy, typu posłanie, jedzenie, leki (ona też oczywiście ma podpisać mi dzisiaj umowę adopcyjną). Wczoraj dzwonili, że chcieliby dzisiaj przejąć Muszelkę, sterylkę i czyszczenie zębów zrobią już u tej zaprzyjaźnionej wetki, syn ma zabezpieczyć okna i balkon siatkami - więc chyba nie mam się do czego przyczepić.......
a ja już ryczę i nie wiem, czy dobrze robię.... - z drugiej strony u nas Muszelka jeszcze 4 tygodnie spędziłaby praktycznie sama w zamkniętym pokoju....
błagam - wesprzyjcie radą, bo wymiękam...

- dzisiaj z płaczem pakowałam już rano karmę, żwirek, leki, wielką, szczegółową rozpiskę, zabawki........ (chociaż twierdzą, że wszystko już kupili.....)