» Pon maja 03, 2010 17:33
Re: S.K.Niekochane-XIV-schroniskotki czekają
Zresztą wkleję, mam nadzieje,ze Ronni nie masz nic przeciwko
niech inni tez to przeczytają
...............................................................................................................
Krótka historia Kota Bezimiennego
Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć.
Napoleon I
Pierwszym widokiem, jaki ukazał mi się chwilę po otwarciu oczu, była moja mama. Zobaczyłam ją zaledwie kilka dni temu, jednak wiem już, jak ważną jest dla mnie istotą. Ma duże zielone oczy i brązowe, gęste futerko. Jest dla mnie wzorem idealnego piękna, mimo że straciła kiedyś jedno ucho w walce z jakimś dorosłym kocurem. Musiała być kiedyś naprawdę waleczna, ale chyba nieco się uspokoiła, bo teraz codziennie zajmuje się mną i trójką moich braci. Karmi nas mlekiem i uczy, jak polować. Kocham ją bardzo mocno. Uwielbiam, kiedy mruczy, gdy całą zgrają przytulamy się do niej. Ma najcudowniejszy głos na całym świecie.
Te wspólnie spędzone chwile są dla mnie i mojego rodzeństwa naprawdę bardzo ważne, stanowią jakby oderwanie od otaczającej nas szarej rzeczywistości. To momenty, kiedy zapominamy o tym, jaki ten świat jest zły, o tym, że mama może każdego dnia nakarmić nas po raz ostatni, wyjść z tego małego, zabrudzonego, piwnicznego pomieszczenia i nigdy już nie wrócić, że może nas wszystkich zabić jakaś straszna choroba, przypadkowo wpuszczony do piwnic pies lub wypchany trutką szczur.
To naprawdę straszne, ale zdążyłam już przyzwyczaić się do tego, że takie po prostu jest życie.
Niedawno zauważyłam coś dziwnego. Jeden z moich braci bardzo mocno kicha, a z jego bursztynowych oczu sączy się żółta wydzielina. Wszyscy jesteśmy chorzy, ale on dodatkowo ma taką białą błonkę na prawym oku. Nie wiem co to takiego, jednak wydaje mi się, że nic tym okiem nie widzi. Ja sama ostatnio widzę coraz mniej, jakby jakaś dziwna soczewka naokoło mojego oka zwężała się i zmniejszała mi pole widzenia.
Czasami słyszę, jak moi bracia cicho pojękują. Myślę, że to coś, co tak bardzo męczy nas wszystkich, sprawia im jeszcze dodatkowo ból. Tak, jakby nie było już wystarczająco źle. Zauważyłam kiedyś, że moje rodzeństwo z każdym dniem słabnie. Mam wrażenie, że coś zagnieździło się w ich ciałach, tak przecież drobnych i niewinnych wobec świata, i żyje teraz ich kosztem, odbierając im siły i chęć do życia. Co będzie dalej?
Kilka dni temu ostatni z moich braci odszedł. Trudno mi wyrazić, jak bardzo mnie to rani, a zarazem jak wielką jest ulgą. Czuję, jakby zabrali ze sobą jakąś część mnie. To boli, ale przecież ich też bolało. Muszę być dzielna. Muszę wytrwać.
Pociesza mnie myśl, że przecież gdzieś tam, daleko stąd, nie ma już bólu. Jest tylko spokój. I oni tam właśnie są. Mruczą głośno, jak nasza mama.
Samodzielne życie jest trudniejsze, niż myślałam. Musiałam w końcu opuścić piwnicę, jestem już w końcu dorosłą kotką. Nie jadłam niczego od wielu dni. Och, a może to, co tam leży, ten kawałek chleba nadaje się do zjedzenia? Biegnę w jego kierunku. Jakże cudownie by było, gdybym mogła uraczyć moje wątłe ciało czymś innym niż tylko brudną wodą...
Nagle czuję silny cios w brzuch. Co się dzieje? Szybko staję z powrotem na nogach. Chcę uciekać, jednak coś chwyta mnie mocno od tyłu. Wyrywam się i szamoczę. Strach ściska moje serce. Staram się ugryźć napastnika w dłoń, jednak pozostaje ona poza moim zasięgiem. Daję za wygraną. W końcu kiedyś będzie musiał mnie puścić, a wtedy na pewno ucieknę. Słyszę jakieś dziwne odgłosy, jakby śmiech lub rechotanie żaby. Czuję, że napastnik powoli mnie opuszcza. Z przerażeniem widzę, że chce włożyć mnie do ogromniej misy z wodą. Znów się wyrywam, ale on tylko mocniej zaciska palce na moim futerku. Gwałtownie wpycha moją głowę do wody, nie pozwalając mi nawet na nabranie oddechu. Nadal trzyma mnie bardzo mocno. Czuję, że powoli brakuje mi siły. Duszę się.
Zupełnie niespodziewanie trzymający mnie osobnik na krótką chwilę rozluźnia uścisk. Natychmiast to wykorzystuję i wyskakuję z wody. Wiem, że napastnicy mnie gonią, więc resztkami sił mknę przed siebie. Kiedy słyszę, że zaprzestali pościgu, chowam się w najbliższych krzakach. Jestem skrajnie wycieńczona. Tracę przytomność.
Powrót do zdrowia zajmuje wiele dni. Zwłaszcza, jeśli jest się tak słabym kotem jak ja. Rany goją się długo, a przecież trzeba szukać jedzenia. Pojedyncze gryzonie czy resztki ze śmietników stały się już dawno temu moim jedynym pożywieniem, o które za każdym razem trzeba walczyć. Teraz, latem, kiedy kocięta zaczynają się usamodzielniać, walka staje się jeszcze bardziej zaciekła, a zirytowani liczbą kociąt mieszkańcy ogromnych osiedli – niezwykle okrutni i brutalni.
Muszę więc jeszcze bardziej uważać. Zbliżam się ostrożnie do śmietnika i próbuję wskoczyć do środka. Z przerażeniem dostrzegam jednak jakiegoś człowieka. Ma na smyczy dużego, czarnego psa. Wygląda na wściekłego. Uciekam ile sił w nogach, ale spuszczony ze smyczy pies jest szybszy. Po kilku sekundach łapie mnie w zęby. Czuję niewysłowiony ból. Pies potrząsa mną i podbiega do swojego pana. Ja chcę uciec, ale czuję, że miejsce ugryzienia psa pokrywa się powoli czerwonym płynem – moją krwią. Mężczyzna zaczyna okładać mnie mocno jakimś kijem. Uderzenia padają wszędzie – w głowę, nogi, brzuch. Każde jest dla mnie ogromnym cierpieniem. Nie staram się już nawet bronić. Nie walczę. Bo po co? Przecież i tak jedyne, co mnie tu, na tym świecie czeka, to cierpienia. Śmierć jest prostsza. To dobre rozwiązanie. Po pewnym czasie nie czuję i nie widzę już nic. Chyba nadchodzi to, na co tyle czekałam. Ulga.
Dopadają mnie wątpliwości. Czy moja rodzina chciałaby, żebym odeszła? Czy moja mama, która tyle pracy włożyła w ukształtowanie mojego charakteru byłaby zadowolona, że tak łatwo się poddałam? Czy nie będę tego żałować? Kolejne wątpliwości i pytania pojawiają się w moim umyśle. Analizuję je, zastanawiam się długo nad odpowiedziami. Postanawiam w końcu, że jeszcze będę walczyć. Może to bez sensu, może to oznacza kolejne cierpienia... Nie wiem, ale gdzieś wewnętrznie czuję, że to właściwa decyzja. Staram się odzyskać świadomość.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, budzę się. Jest mi tak przyjemnie ciepło, nie odczuwam głodu. Ten stan diametralnie różni się od tego, co przeżywałam na brudnej ulicy czy chociażby od moich duchowych rozterek, stanowiących jeszcze świeże wspomnienia... Czyżbym była już za Tęczowym Mostem, czyli krainą będącą synonimem ostatecznego szczęścia wszystkich kotów?
Czyżbym przegrała tę walkę o życie, na podjęcie której zdecydowałam się w ostatnim momencie?
Próbuję się podnieść. Czuję przeszywający ból. Przecież nie tak miało być! Za Tęczowym Mostem nie ma bólu, prawda?
Gdzie więc jestem? Co się ze mną dzieje?
Widzę, że podchodzi do mnie jakiś nieznajomy. Moje serce ściska strach, mózg przesyła sygnał – to człowiek! Uciekaj!
Ja jednak nie jestem w stanie się ruszyć. Jedyne, co mogę zrobić, to czekać na kolejne
cierpienia. Czyli na to, na co zgodziłam się, decydując się na życie i walkę.
Staram się wyłączyć umysł. Chcę, aby jak najmniej bolało.
Nie czuję jednak nic. Nawet najlżejszego dotknięcia. Słyszę jednak ciepły głos. Jest miły dla moich uszu, taki cichy, spokojny. Jak balsam na poranioną duszę.
- Cśśś, maleńka.... Będzie dobrze, wiesz? Zobacz, co ci przyniosłam. Mleczko dla kotów. No, spokojnie, nie musisz wstawać. O, zobacz, to jest strzykawka z mleczkiem. No, otwórz pyszczek...
Zdaje się, że rozumiem, co do mnie mówi. Rozchylam wargi. Czuję, jak zbawienny płyn wypełnia najpierw usta, później wpływa do gardła i napełnia żołądek. O, jak dobrze... Jak błogo...
Kobieta podaje mi kolejne porcje. Od razu czuję się lepiej. Krew jakby krąży szybciej, mózg wyrywa się z otępienia.
- Kim jesteś? – pytam po kociemu.
- Co, kochanie? Och, jak dobrze, że akurat wtedy wyszłam z domu. Brakowało tylko kilka minut tego katowania, a nie żyłabyś już dzisiaj. Taka słabiutka byłaś, wiesz?
Kobieta mówi do mnie, a ja czuję, że moje rany się goją. Strach znika. Pojawia się coraz silniejsza wola walki. O własne życie, o miłość. Bo może jednak ona istnieje? Ta kobieta jest przecież tego idealnym dowodem.
- Ci straszni ludzie, oni już nie wrócą, kiciu. Leż sobie. Pan weterynarz powiedział, że może zrosną ci się te kostki niedługo. Miałaś dużo szczęścia, kochana. Nie poprzemieszczało się to wszystko, no, może tylko troszeczkę.
Widzę, że kobieta nachyla się nade mną i uśmiecha promiennie. Ten uśmiech jest dla mnie cudownym lekiem. Powoli, spokojnie, kobieta wyciąga rękę i przeczesuje palcami moje futerko. O, jak przyjemnie... Zaczynam mruczeć.
Chyba mam głos podobny do mojej mamy. Jeden z najcudowniejszych na świecie.
Głos kota, który odnalazł szczęście.